wtorek, 25 listopada 2025

"Zasada Dixon" - Elle Kennedy

00:00:00 0 Comments

Jak dobrze wiecie, uwielbiam twórczość Elle Kennedy, a jej historie regularnie i bez wyjątku trafiają na listę moich ulubionych książek. Dlatego obok jej najnowszej premiery nie mogłam przejść obojętnie, tym bardziej, gdy okazało się, że jest to powrót do młodszego pokolenia Off-campus.




Tytuł: Zasada Dixon

Autor: Elle Kennedy

Data wydania: 04.11.2025

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Liczba stron: 592

Moja ocena: 10/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Tego lata Diana Dixon ma ręce pełne roboty: przygotowania do turnieju tańca, dwa etaty i były chłopak, który nie rozumie, że między nimi już naprawdę koniec. Mimo to zawsze znajdzie chwilę, żeby posłać do diabła swojego nowego sąsiada. Shane właśnie wprowadził się do tego samego bloku i najwyraźniej zamierza zaliczyć całą drużynę cheerleaderek, której Diana jest kapitanką. Owszem, jest wysoki, przystojny i gra w hokeja, ale wkroczył na jej teren. A to oznacza jedno: trzeba ustalić zasady. Po pierwsze – żadnych imprez. Po drugie – zero flirtu z jej koleżankami. Po trzecie i najważniejsze – trzymać się z daleka od niej. Problem w tym, że Shane ma już dość bycia w trybie „rozstaniowej terapii” po zakończeniu długoletniego związku. Kiedy jego była znów pojawia się na horyzoncie, Shane postanawia udawać, że ma nową dziewczynę. A kto lepiej nada się do tej roli niż jego zadziorna sąsiadka? Diana nie zamierza łamać własnych zasad, ale fikcyjny związek to idealna karta przetargowa w wojnie z upartym eks. Wkrótce robi się gorąco, intensywnie i... zdecydowanie zbyt prawdziwie.



Już sama perspektywa ponownego spotkania z uniwersyteckim światem bohaterów, pełnym sportu, rywalizacji i romansów, budziła ogromną ekscytację. Przypominała o wszystkich emocjach, które towarzyszyły mi podczas lektury poprzednich tomów. Dodatkowo rosła ciekawość w związku z nowymi postaciami, chciałam zobaczyć, jak młodsze pokolenie Off-Campus radzi sobie w relacjach, w sporcie i w codziennym życiu uniwersyteckim, a także jak autorka połączy ich losy z dobrze znanym tłem poprzednich historii.



Autorka po raz kolejny już od samego początku udowadnia, że potrafi pisać romanse sportowe. Narracja jest dynamiczna i pełna humoru.  Elle Kennedy balansuje między komediowymi momentami, które wywołują uśmiech na twarzy czytelnika, a scenami bardziej emocjonalnymi, w których bohaterowie mierzą się z własnymi uczuciami, przeszłością czy codziennymi wyzwaniami życia studenckiego. 



Jak w każdej z książek, tak i tutaj kreacja bohaterów jest bardzo dobra. Diana to bohaterka pełna determinacji i poczucia odpowiedzialności. Łączy w sobie niezależność i empatię, jest silna, ale nie brakuje jej wrażliwości. Potrafi stawiać granice, jednocześnie nie bojąc się okazywać emocji i przyznać do swoich słabości. Jej optymizm i poczucie humoru sprawiają, że nawet w trudnych momentach potrafi znaleźć pozytywną stronę sytuacji. Z kolei Shane to klasyczny twardziel z zewnątrz. Z jednej strony pewny siebie, odważny i konsekwentny w swoich decyzjach, z drugiej wrażliwy, empatyczny i lojalny wobec osób, na których mu zależy. Jego tajemniczość i początkowa ostrożność wynikają z doświadczeń i potrzeby ochrony siebie, co czyni go postacią realistyczną i wiarygodną. Powoli otwiera się na Dianę, pokazując nie tylko romantyczną stronę swojego charakteru, ale też odpowiedzialność.



Warto wspomnieć też o motywie fake dating, który stanowi ważny element całej historii. Diana i Shane, rozpoczynając swój układ, mają jasno określone granice i zasady. Autorka wykorzystuje ten motyw nie tylko do tworzenia zabawnych i pikantnych sytuacji. Układ, który początkowo wydawał się wygodnym kompromisem, staje się przestrzenią do odkrywania prawdziwych uczuć, konfrontowania lęków i oczekiwań oraz stopniowego przełamywania barier emocjonalnych. 



Podsumowując “Zasada Dixon” autorstwa Elle Kennedy to kolejna z bardzo dobrych książek autorki. Historia Diany i Shane’a wciąga od pierwszych stron, oferując idealne połączenie humoru i emocji. Autorka po raz kolejny udowadnia, że potrafi tworzyć romanse sportowe, które wciągają i bawią. Diana i Shane nie są postaciami jednowymiarowymi, ich charaktery, wady i zalety sprawiają, że łatwo się z nimi utożsamić, a ich relacja rozwija się w naturalnym tempie, pełnym subtelnych napięć, zabawnych sytuacji i wzruszających momentów. „Zasada Dixon” to książka, która zostaje w pamięci na długo po zakończeniu lektury.


poniedziałek, 24 listopada 2025

"Bitter. Rozkwit. Faza 2" - Katarzyna Barlińska vel P.S. HERYTIERA - "Pizgacz"

00:00:00 0 Comments

Sięgając po kolejny tom, wiedziałam czego, mogę spodziewać się, jednak nie zmieniło to ilości pytań wciąż towarzyszących, czy ciekawości, która ani na krok nie odpuszczała. Wiedziałam, że autorka potrafi kreować skomplikowane intrygi, więc jasnym było, że kontynuacja utrzyma wysoki poziom, ale zastanawiałam się też, czy nie zabraknie jej świeżości.




Tytuł: Bitter. Rozkwit. Faza 2

Autor: Katarzyna Barlińska vel

P.S. HERYTIERA - "Pizgacz"


Data wydania: 24.09.2025


Wydawnictwo: beYA

Liczba stron: 640


Moja ocena: 10/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka



Wbrew intencjom Victorii Clark pozornie idealny układ, który zawarła z trzecim dziedzicem imperium farmaceutycznego, zaczyna przypominać błąd w obliczeniach. Choć mieszkańcy Naperville dali się nabrać, Victoria nie może pozbyć się wrażenia, że straciła kontrolę. Z murów, którymi się otoczyła, jedna po drugiej wypadają cegły. Zmuszeni do spędzania razem czasu Victoria i Nathaniel poznają się na nowo. Ich plan wchodzi w drugą fazę rozkwitu, w której z cienia wyłaniają się długo tłumione emocje. Głośne kłótnie zostają zastąpione przez szczere rozmowy, grymasy przez uśmiechy, a skrępowanie i niezręczność znikają na rzecz poczucia komfortu. Niespodziewanie rzeczywistość, jaką zna Victoria, rozsypuje się przez zaproszenie do posiadłości Mitchellów. W sali oświetlonej przez kryształowe żyrandole młoda kobieta poznaje mroczne sekrety elity Naperville. Pod perfekcyjnymi uśmiechami miliarderzy kryją rysy na wizerunku i rodzinne traumy, a dziedzictwo przekazywane z pokolenia na pokolenie ma kształt złotej klatki. Victoria uważa, że zapomnienie i samotność zawsze chronią. Zagmatwane intrygi, towarzystwo kilku ekscentrycznych dusz i bliskość chłopca o czarnych oczach każą jej jednak podejrzewać, że pamięć, choć bolesna, oraz otworzenie się na więzi z innymi, choć trudne, mogą poskładać człowieka na nowo. Victoria uparcie się temu opiera przez nieznośny hałas myśli, które nie pozwalają jej działać inaczej niż dotąd.

Aż w jednym momencie… świat Victorii milknie.


Na szczęście moje oczekiwania zostały nie tylko spełnione, ale wielokrotnie przekroczone. Obserwujemy, jak pierwotny układ między Victorią Clark a Nathaniel’em zaczyna pękać. Choć początkowo wydawało się, że ich plan i wzajemne porozumienie są niemal idealne, autorka umiejętnie wprowadza momenty napięcia, które ujawniają, że ten z pozoru solidny fundament w każdej chwili może zacząć się osuwać. Równolegle poznajemy sekrety elity, jedno zaproszenie otwiera bramę do świata, gdzie pod maską perfekcji, kryją się przekazywane z pokolenia na pokolenie traumy.

Mam wrażenie, że w tej części najwidoczniejsze są zmiany zachodzące w głównych bohaterach. Victoria dotąd znana z chłodnej kalkulacji, konsekwencji i żelaznej kontroli nad każdą sytuacją, zaczyna coraz częściej tracić grunt pod nogami. Jej pewność siebie zaczyna pękać w miejscach najbardziej wrażliwych. Za maską silnej dziewczyny kryje się ogromna potrzeba akceptacji i strach przed tym, że nikt nie będzie w stanie znieść jej prawdziwej, nieidealnej wersji. I nagle coś pęka. Po raz pierwszy dopuszcza do siebie myśl, że nie wszystko da się zaplanować czy przeanalizować. Każda jej decyzja okazuje się mieć większą wagę niż wcześniej, a każde słowo może zranić głębiej, niż była gotowa przyznać. Do głosu dochodzą również jej obawy przed samotnością, tym rodzajem samotności, który nie wynika z braku ludzi wokół, lecz z poczucia, że nikt nie widzi jej prawdziwie. I po raz pierwszy Victoria zaczyna kwestionować cenę, jaką płaci za swoją niezależność.

Nathaniel również przechodzi przemianę, jego relacja z Victorią przestaje być pełna nienawiści i podstawiania sobie nóg, a zamiast tego staje się choć trochę wypełniona zrozumieniem i chęcią pomocy drugiej osobie. Zaczyna rozumieć wagę własnych czynów. Nie jest już chłopakiem, który szuka rywalizacji, wybucha z byle powodu czy prowadzi małe wojny, żeby udowodnić sobie lub innym, że ma kontrolę. W jego zachowaniu pojawia się coś, czego wcześniej mu brakowało. Po raz pierwszy patrzy na swoje reakcje z dystansu, analizuje je i zaczyna wyciągać wnioski. Charakterystyczny dla niego wewnętrzny chaos ustępuje miejscu świadomości. Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.
Podsumowując “Rozkwit. Faza II” autorstwa Katarzyna Barlińska vel P.S. HERYTIERA - "Pizgacz" to bardzo dobra kontynuacja, która nie tylko rozwija wątki znane z poprzednich części, ale wnosi również do serii nowe emocje. Pod wieloma względami napewno zapadnie w mojej pamięci, a zwłaszcza dzięki temu, że zzytając tę część, miałam wrażenie, jakbym na moment wyszła z własnego życia i weszła prosto w emocje, które dawno temu nauczyły mnie kochać czytanie. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że dokładnie tak czułam się lata temu, kiedy każda książka była odkryciem, a każda emocja przeżywana przez bohaterów stawała się częścią mnie. To uczucie powrotu, choć na chwilę tamtej wersji mnie, było ciekawym doświadczeniem, a zarazem niezwykle ekscytującym, bo czytając tę książkę, nie czułam się, jakbym czytała ją obecna ja, tylko właśnie ta młodsza skupiona na tu i teraz.



Bitter. Rozkwit. Faza 2" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa


niedziela, 23 listopada 2025

"My Lovely Daisy" - Marta Łabęcka

00:00:00 0 Comments

Gdy dowiedziałam się o drugim tomie, poczułam mieszankę ciekawości i lekkiego sceptycyzmu, zastanawiałam się, czy zmiana punktu widzenia faktycznie wniesie coś nowego i czy poznanie wewnętrznego świata Chada nie sprawi, że historia straci w moich oczach pod paroma względami. Pojawiło się również pytanie, czy warto wracać do tych samych wydarzeń, ale z innej perspektywy?




Tytuł: My Lovely Daisy


Autor: Marta Łabęcka


Data wydania: 30.07.2025


Wydawnictwo: beYA


Liczba stron: 544


Moja ocena: 6/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Uratuj mnie, Stokrotko


Chadwick Myers ma wszystko – popularność, wygląd, pieniądze. Jest obiektem zazdrości nastolatków w miasteczku Norwood w Karolinie Północnej. Budzi powszechny podziw, każdy chciałby być jego przyjacielem i stać się częścią jego idealnego świata. Nikt nie widzi, jaki w rzeczywistości jest Chad – zakłamany, egoistyczny i zepsuty. Sam Chadwick nie ma z tym problemu, w końcu jego przyjaciele są tacy sami. Wszystko się zmienia jednej wakacyjnej nocy, gdy ich bezmyślność doprowadza do tragedii. Teraz Chad, przygnieciony wyrzutami sumienia i przepełniony nienawiścią do siebie, próbuje poradzić sobie z konsekwencjami tego, w czym brał udział. Gdy Holly, dziewczyna o złotym sercu i bladoniebieskich oczach, staje na jego drodze, jest przekonany, że to ona będzie dla niego ratunkiem. Nie spodziewa się jednak, jak wysoką cenę przyjdzie mu za to zapłacić.



Pierwsze rozdziały odpowiedziały na niektóre z pytań, a zwłaszcza to dotyczące Chada, gdyż okazał on się bardziej złożonym bohaterem, niż mógł wydawać się w pierwszym tomie. Jego rozdarcie moralne, poczucie winy i egoistyczna powierzchowność zostają skonfrontowane z konsekwencjami tragedii, która zmienia jego życie. 



Sytuacja za to stała się niejednoznaczna przy narracji, która wielokrotnie zdawała się powtarzać wydarzenia z pierwszego tomu w lekko zmienionej formie, jednak sprawiając wrażenie, jakbym czytała ponownie to samo. Z jednej strony było to ciekawe, gdyż pozwala nam to lepiej zrozumieć Chada, jego motywacje i wewnętrzną walkę. Z drugiej strony było to nużące przez minimalną ilość nowych  zwrotów akcji. 



Klimat jest zbliżony do poprzedniej części, ale nieco mroczniejszy. Wynika to przede wszystkim ze zmiany perspektywy, patrzymy na Norwood oczami Chada, a on widzi to miasteczko zupełnie inaczej niż Holly. Dla niej było to miejsce pełne bólu, wspomnień i zagrożeń, ale jednocześnie przestrzeń, w której mogła szukać prawdy. Dla Chada Norwood jest klatką. Miastem, w którym każdy uśmiech jest podszyty oczekiwaniami, każda plotka ma siłę eksplozji, a pozory znaczą więcej niż rzeczywistość. Przez to cały klimat książki wydaje się bardziej zamglony, cięższy, momentami duszny. Miasto nie jest już jedynie tłem, ale labiryntem, w którym Chad błądzi, próbując znaleźć wyjście z własnego chaosu.



Sama kreacja Chada jest ciekawa. W pierwszym tomie obserwowaliśmy go z zewnątrz jako charyzmatycznego, popularnego “złotego chłopca”, który w oczach innych zawsze miał wszystko pod kontrolą. Tutaj zdejmuje maskę i pokazuje prawdziwego siebie, pokazuje, że w świecie pełnym obłudy i zakłamania on sam zdecydował się założyć tę kruchą maskę. Autorka nie idealizuje go, wręcz przeciwnie, obnaża jego toksyczne sposoby radzenia sobie z problemami, trudności w komunikacji, skłonność do uciekania od sytuacji, zamiast mierzyć się z nimi wprost. Jednocześnie, gdy obserwujemy go z tak bliska, widać, że wiele z jego zachowań wynika z zagubienia, braku emocjonalnych wzorców i presji, jaką od lat nosi na barkach.



Przy wspominaniu o jego postaci, warto powtórzyć pytanie, które zadaje na samym początku autorka “Kim właściwie jest: oprawcą czy ofiarą?”. Autorka nie podsuwa łatwych odpowiedzi, a tym bardziej nie prowadzi czytelnika za rękę. Zmusza czytelnika do konfrontacji z dylematem moralnym, który staje się centralnym punktem całej opowieści. Czy Chad był jedynie pogubionym chłopakiem, który nie poradził sobie z emocjami, presją i trudną sytuacją? A może jednak jego działania, nawet jeśli wynikające z wewnętrznej tragedii, odegrały znaczącą rolę w tym, co się wydarzyło? Z emocji Chada od wściekłości po rozczarowanie sobą, od determinacji po załamanie wyłania się obraz bohatera, który nie mieści się w prostych, czarno-białych kategoriach. I może właśnie o to chodzi autorce: byśmy sami zadali sobie pytanie, gdzie przebiega granica odpowiedzialności, a gdzie zaczyna się tragedia wynikająca z niedojrzałości i błędnych wyborów.



Podsumowując “My lovely daisy” autorstwa Marty Łabęckiej to ciekawa książka, która pod wieloma względami stanowi potrzebne uzupełnienie. Z perspektywy Chada poznajemy jego demony, wyrzuty sumienia i motywacje, co pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego postąpił tak, a nie inaczej. Jednak ten tom nie jest pozbawiony niedociągnięć. Powtarzające się wątki i zbyt długie rozważania psychologiczne mogą odciągać uwagę od emocjonującej akcji. Dlatego, choć doceniam odwagę autorki, by spojrzeć na tę samą historię z innego kąta, muszę przyznać, że efekt nie zawsze robi tak silne wrażenie, jak tom pierwszy.



My Lovely Daisy" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa


sobota, 22 listopada 2025

"My Beloved Monster" - Marta Łabęcka

00:00:00 0 Comments

Kiedy dowiedziałam się o wydaniu nowej książki Marty Łabęckiej pt. “My Beloved Monster” poczułam mieszankę ekscytacji, ale i lekkiej niepewności, głównie wywołanej tym, że wcześniejsze książki autorki celowały raczej w młodszą grupę odbiorców. Nurtowało mnie więc pytanie, czy ta historia okaże się równie dobra jak poprzednie oraz, czy ukierunkowanie aspektów technicznych dla młodszych odbiorców, dla starszych czytelników nie okaże się zbyt infantylne?




Tytuł: My Beloved Monster

Autor: Marta Łabęcka

Data wydania: 16.07.2025

Wydawnictwo: beYA

Liczba stron: 648

Moja ocena: 9/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Dlaczego to zrobiłeś, Chad?!

Norwood w Karolinie Północnej uchodziło za najspokojniejsze miejsce na świecie. Mieszkańcy znali się doskonale ― byli świadomi radości i smutków swoich sąsiadów, spędzali razem czas, przyjaźnili się ze sobą. W Norwood nigdy nie dzieje się nic złego ― powtarzano. Dorośli wypowiadali te słowa z łagodnym spokojem, młodzież z pewną irytacją. Przy całej swojej sielankowości bowiem ich miasteczko było po prostu nudne. Aż do dnia, w którym Chadwick Myers postanowił ten spokój zburzyć i wymierzył broń w swoich najlepszych przyjaciół. Nieobecność w szkole jego dziewczyny Holly Wilson uczyniła ją w oczach wszystkich współwinną okrutnej zbrodni, w wyniku której miasteczko Norwood znalazło się nagle na pierwszych stronach gazet w całej Ameryce. Co się kryło za straszliwym czynem ukochanego Holly? Czy Chadwick Myers naprawdę był takim potworem, za jakiego mają go mieszkańcy Norwood? Czy dziewczynie uda się dotrzeć do prawdy?


Wątpliwości te sprawiły, że przez długi czas historia ta wędrowała w dół listy książek, które chciałabym przeczytać. Jednak im więcej pozytywnych opinii czytałam, tym bardziej rosła we mnie ciekawość, czy autorka faktycznie zrobiła krok w stronę dojrzalszej narracji? A może to tylko iluzja, która szybko pryśnie po pierwszych rozdziałach?


Okazało się jednak, że wszystkie te obawy były zupełnie niepotrzebne, o czym przekonałam się już po kilku stronach. Bo oprócz atmosfery, która od samego początku budzi ciekawość przez niepokój i narastające tajemnice, w pewnym momencie złapałam się na tym, że zaczęłam czytać zachłannie, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej, jak rozwinie się dalej fabuła, ale przede wszystkim, do czego końcowo zmierza.


Pierwszy pozytywnym aspektem, choć nie tak kluczowym, było miejsce akcji. Małe miasto, w którym każdy zna każdego, sprawiło, że ciekawiej obserwowało się konflikty między bohaterami, każde spojrzenie, niedopowiedzenie czy plotkę mogącą urosnąć do rangi czegoś znacznie większego. To zamknięte otoczenie potęgowało napięcie i sprawiało, że łatwiej było zauważyć, jak wydarzenia z przeszłości oraz narastające emocje wpływają na wszystkich mieszkańców. Mała społeczność nie pozwala na ucieczkę, na ukrycie się przed błędami ani przed bolesnymi wspomnieniami i właśnie ten element świetnie współgrał z wątkiem tajemnicy, dodatkowo go wzmacniając.


Nie mogłabym nie wspomnieć przy tym o stylu pisania autorki, który po raz kolejny urzekł mnie, bardziej niż się spodziewałam. Autorka pisze prosto, ale nie banalnie. Umiejętnie oddaje emocje bohaterów i potrafi tak prowadzić narrację, by czytelnik nie czuł się ani przytłoczony, ani prowadzony za rękę. Duże wrażenie zrobiło na mnie to, jak zręcznie łączy lekkość charakterystyczną dla literatury młodzieżowej z poważniejszymi motywami, nie wypadając przy tym sztucznie. Narracja jest płynna, dobrze wyważona, a tempo idealnie dostosowane do wydarzeń. Dzięki temu książkę dosłownie się pochłania.


Kolejnym plusem jest kreacja głównej bohaterki Holly. Nie jest typową bohaterką książki młodzieżowej, która jedynie reaguje na to, co zostaje rzucone na jej barki, wręcz przeciwnie, Holly analizuje, przeżywa, próbuje odnaleźć się w sytuacjach, które momentami ją przerastają. Jest wrażliwa, a jednocześnie ogromnie zdeterminowana do tego, by odkryć prawdę, nawet jeśli ma to zaważyć na całym jej życiu. Jej relacje z innymi bohaterami zostały napisane z naturalnością, pokazując przy tym, że nie chodzi o to, by były idealne, a szczere.


Co do wątku odkrywania tajemnicy muszę przyznać, że dzięki niemu tak w stu procentach zaangażowałam się w fabułę. Choć nie jest to klasyczny thriller, dochodzenie do prawdy odgrywają dużą rolę. Autorka umiejętnie prowadzi czytelnika przez poszczególne tropy, podsuwa subtelne wskazówki i igra z oczekiwaniami. Rozwiązanie zagadki było dla mnie satysfakcjonujące, choć momentami bolesne. Nie należało do oczywistych, ale też nie sprawiało wrażenia sztucznego plot twistu wrzuconego na siłę. Co ważne kulminacja nie odbiera historii jej emocjonalnego charakteru, a wręcz go pogłębia. Po odkryciu prawdy zostaje w czytelniku pewna gorycz, ale i ukojenie. To rzadkie połączenie, które bardzo doceniam.


Podsumowując “My beloved monster” autorstwa Marty Łabęckiej okazało się dla mnie jedną z największych niespodzianek tego roku. Wyszłam poza swoje obawy, odłożyłam na bok niepewność i odkryłam historię, która na długo zapadnie w pamięci. Autorka udowodniła, że literatura kierowana w stronę młodszych odbiorców wcale nie musi być prosta, przewidywalna ani jednowymiarowa, może za to być pełna wrażliwości, mroku, dojrzalszych tematów i prawdziwej głębi, która porusza niezależnie od wieku czytelnika.


My Beloved Monster" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa



piątek, 21 listopada 2025

"Wyjątkowo trudny przypadek" - Adam Kay

00:00:00 0 Comments

Pierwsze spotkania z twórczością osób autorskich zawsze podszyte są nutką ciekawości, ale i podekscytowania, które stało się jeszcze większe, gdy zagłębiłam się w tematykę wcześniejszych książek autora. I okazało się, że Adam Kay znany jest z autobiograficznych tekstów opisujących pracę lekarza, to sprawiło, że z jeszcze większą chęcią chciałam sprawdzić, jak poradzi sobie w fikcyjnym świecie kryminału połączonego z medycznymi realiami.




Tytuł: Wyjątkowo trudny przypadek

Autor: Adam Kay

Data wydania: 29.10.2025

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 368

Moja ocena: 6/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Nieco pogubiony młody lekarz wpada na trop mordercy polującego na szpitalnych oficjeli. Jego prywatne śledztwo może mu jednak zrujnować karierę. Kiedy wyjątkowo nieprzyjemny w obyciu dyrektor szpitala umiera na atak serca, doktor Eitan Rose wyczuwa, że sprawa ma drugie dno. Problem w tym, że nikt nie podziela jego podejrzeń – także ci, którzy powinni byli zwietrzyć ten sam trop, na przykład policyjny detektyw czy lekarz sądowy. Gdy ginie kolejna wysoko postawiona w szpitalnej hierarchii osoba, Eitan postanawia sam dojść do prawdy. Problem w tym, że Eitan dopiero co wrócił do pracy po przerwie spowodowanej problemami ze zdrowiem psychicznym, a jego akta zawierają sporo potencjalnie niepokojących wpisów. Na domiar złego prowadzone przez niego śledztwo wymyka się spod kontroli, a współpracownicy coraz częściej kwestionują jego osąd. Czy po szpitalnych korytarzach rzeczywiście krąży morderca? A może Eitan całkowicie się myli? Ta błyskotliwa i rozbrajająco komiczna powieść kryminalna to mieszanka niepodrabialnego humoru Kaya, sympatycznych postaci i licznych zwrotów akcji. Znajdziesz w niej także SMS-y, protokoły, raporty medyczne oraz inne dowody, które pomogą ci rozwikłać zagadkę tego wyjątkowo trudnego przypadku…


Już pierwsze strony udowodniły, że autor dysponuje znakomitym wyczuciem realiów medycznych i potrafi przenieść czytelnika w autentyczny świat szpitala. Opisy procedur, relacje i codzienne wyzwania, jakie napotyka lekarz były nie tyle, ile ciekawe, a angażujące. Łączenie tego z elementem kryminału, jakim jest śledztwo głównego bohatera, podsycało tylko to uczucie. Główny bohater, Eitan Rose, jest postacią definitywnie niejednoznaczną. Jego wewnętrzne zmagania po powrocie do pracy, niepewność wobec własnych decyzji i jednoczesne pragnienie odkrycia prawdy czynią go interesującym. Jednak poza tym przez swoją gburowatość początkowo wywołuje więcej irytacji, niż innych odczuć. Równie irytujące było momentami jego nieodpowiednie zachowanie i choć zamysłem jest aspekt komediowy, uważam, że powinien on być budowany na innych aspektach, niekoniecznie na bohaterze. Jedną z zalet książki jest styl autora, od samego początku jest on lekki, pełen humoru i subtelnej ironii. Dzięki temu powieść staje się przystępna, a trudne tematy, takie jak problemy psychiczne bohatera czy stres w pracy lekarza, zyskują bardziej przystępną formę. Humor pomaga również rozładować napięcie i nadaje książce charakterystyczny ton, który odróżnia ją od typowego kryminału. Z drugiej strony czasami sprawia on, że powaga niektórych wątków zostaje przyćmiona, a historia nie trzyma do końca równowagi między dramatem a komizmem.

Wątek kryminalny, choć interesujący i wciągający, momentami stawał się zbyt oczywisty. Już po kilku pierwszych rozdziałach można było przewidzieć kierunek, w jakim podąża śledztwo głównego bohatera, a kolejne odkrycia nie zaskakiwały ani nie budowały większego napięcia. To sprawiało, że element zagadki kryminalnej, który miał dodawać powieści dynamiki i emocji, momentami tracił swój potencjał. Podsumowując “Wyjątkowo trudny przypadek” autorstwa Adama Kaya to ciekawa książka. Choć ciężko jest mi odpowiedzieć na pytanie, czy jest to dobra książka, bo wciąż krążę, między “tak”, ”nie” , a czasem nawet między “nie wiem”, ma to z pewnością swoje zalety. Zdecydowanie jest to książka, która z jednej strony bawi, z drugiej zmusza do refleksji nad presją zawodową, odpowiedzialnością i emocjami towarzyszącymi pracy w szpitalu. Dla czytelników zainteresowanych medycznymi realiami, psychiką lekarzy i subtelnym humorem powieść może okazać się wartościową lekturą, choć miłośnicy klasycznych, pełnych napięcia kryminałów mogą odczuć niedosyt.

czwartek, 20 listopada 2025

"Usłysz. Jak słuchają kobiety" - Alice Vincent

00:00:00 0 Comments

Ile razy zdarzyło nam się mówić na ważne tematy, tylko po to, by po chwili dostrzec, że osoba naprzeciwko kiwa głową, choć jej wzrok ucieka gdzieś w bok? Ile razy sami łapaliśmy się na tym, że czyjeś słowa nie docierały do nas w pełni, bo myśli dawno odpłynęły w zupełnie innym kierunku? Ile razy faktycznie byliśmy słuchani, ale i ile razy my sami poświęciliśmy sto procent swojej uwagi, by kogoś wysłuchać? Coś tak prostego i znanego nam od zawsze, a jednak bardziej skomplikowane niż coś, co dopiero poznaliśmy. Słuchanie to prawdziwe, pełne uwagi i zaangażowania rzadko kiedy przychodzi naturalnie, często wymaga wysiłku i świadomego wyboru, by być tu i teraz i nie dać się pochłonąć chaosowi wokół nas.




Tytuł: Usłysz. Jak słuchają kobiety


Autor: Alice Vincent


Data wydania: 15.10.2025


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 352


Moja ocena: 7/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Mówi się, że kobiety są dobrymi słuchaczkami. Rzadko jednak zastanawiamy się, czego tak naprawdę słuchają, jak brzmią ich własne światy i jak to jest, gdy wszyscy oczekują od nich, że będą słyszeć – i słuchać – w hałaśliwej codzienności. Podobnie jak wiele z nas, Alice Vincent zmagała się z przebodźcowaniem – doświadczała go w niemal każdym momencie życia. I wtedy usłyszała bicie serca swojego dziecka. Szybki i pulsujący dźwięk na tle białego szumu. Wyraźny, bezsprzeczny rytm. Później życie Alice znowu wypełniła kakofonia – zarówno z powodu noworodka, jak i presji społecznej związanej z macierzyństwem. Wyruszyła więc w kolejną osobistą podróż, by na nowo odkryć dźwięk: jako coś żywego, niezbędnego i regenerującego. I nie chodzi tu wyłącznie o muzykę. Dzięki rozmowom z wieloma kobietami – matkami, artystkami, naukowczyniami, ale też lingwistkami pracującymi w wywiadzie – Alice poznała nowe aspekty słuchania. Od płaczu fantomowego, przez kąpiele w dźwiękach, po śpiew słowika i odgłosy zorzy polarnej – ta książka to zachwycająca wędrówka przez akustyczny pejzaż. W naszych czasach umiejętność koncentracji maleje, a poczucie odłączenia rośnie. Czy dźwięk może nie tylko ponownie połączyć nas z utraconymi częściami nas samych, ale i pomóc nam zacząć bardziej świadomie żyć? USŁYSZ to książka dla kobiet, które czują się niesłyszane, i tych, które szukają sposobu na głębsze wsłuchanie się w nasz zbyt głośny świat – i w siebie.



Umiejętność słuchania jest jedną z tych, które uznajemy za oczywiste, dopóki nie odkryjemy, jak bardzo może zmienić nasze relacje, sposób postrzegania świata, a nawet samych siebie. Książka „Usłysz. Jak słuchają kobiety” zwróciła moją uwagę właśnie dlatego, że dotyka tematu na pozór prostego i znanego nam wszystkim, a jednocześnie niezwykle zaniedbanego. W świecie pełnym hałasu bycia słuchaną oraz słuchanie innych nabiera szczególnego znaczenia.


Dawno żadna przeze mnie czytana książka tak szybko nie zaczęła wpływać na emocje, jakie odczuwam, w trakcie zapoznawania się z treścią jak ta. Ogarniający mnie spokój sprawił, że łaknęłam więcej treści, chciałam poznać historię autorki, zwłaszcza gdy zaczęła otwierać się, opowiadając o własnych przeżyciach, podejmując próbę zrozumienia codziennych dźwięków. Opisuje zarówno te ciche, niemal niezauważalne, które umykają naszej uwadze, jak i te intensywne, czasem przytłaczające, które wprowadzają chaos i zmuszają do chwili zwolnienia i zatrzymania się. Wchodząc w świat autorki, zaczynamy dostrzegać detale, których codziennie nie zauważamy: subtelne zmiany w tonie rozmowy, rytm oddechu, szum wiatru za oknem czy ciszę przed burzą. Dzięki temu książka nie tylko opowiada o słuchaniu, ale staje się przewodnikiem po emocjonalnym krajobrazie, w którym każdy dźwięk i każda pauza mają znaczenie.


Na pewno jest to oryginalna książka, jednak mam wrażenie, że w niektórych momentach było w niej za dużo autorki. Brakującym elementem są punkty widzenia osób o różnych perspektywach, bo choć takowe się pojawiają, mam wrażenie, są w dużej mierze podporządkowane narracji i spostrzeżeniom autorki. Ciekawie byłoby zobaczyć więcej niezależnych punktów widzenia, różne sytuacje życiowe, odmienne doświadczenia kulturowe czy spojrzenia kobiet w różnym wieku. Dzięki temu książka mogłaby stać się pełniejszym obrazem kobiecego doświadczenia słuchania.


Podsumowując “Usłysz. Jak słuchają kobiety” autorstwa Alice Vincent to książka, która skupia się na temacie, który wydaje się oczywisty, a jednak pod wieloma względami taki nie jest. Na pierwszy rzut oka słuchanie wydaje się czynnością prostą i naturalną, codziennie wykonywaną w trakcie rozmów czy codziennych sytuacjach. Jednak autorka pokazuje, że prawdziwe słuchanie wymaga uwagi, wrażliwości i obecności, a także świadomości emocji własnych i innych osób. Książka otwiera oczy na to, jak często przegapiamy istotne sygnały, jak łatwo nasze myśli odpływają i jak rzadko w pełni uczestniczymy w rozmowie, mimo że fizycznie jesteśmy obecni.


środa, 19 listopada 2025

"Wszystko, czego nauczyłam się o szczęściu dzięki smutkowi" - Helen Russell

00:00:00 0 Comments

Smutek to jedna z emocji, którą staramy się jak najbardziej ukrywać, kojarzy się z bólem, rezygnacją i utratą danego aspektu życia. Dodatkowo utworzona przez współczesną kulturę narracja wokół niej sprawiła, że dla wielu stała się ona powodem do wstydu. Jednak smutek, choć nieprzyjemny, ma swoje ważne miejsce w naszym życiu. Jest informacją, sygnałem ostrzegawczym, impulsem do zmian, a czasem wręcz drogowskazem prowadzącym nas ku zmianom, ale również wskazówką, że “po każdej burzy wychodzi słońce”.




Tytuł: Wszystko, czego nauczyłam

się o szczęściu dzięki smutkowi


Autor: Helen Russell


Data wydania: 29.10.2025


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 448


Moja ocena: 8/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Dlaczego jesteśmy smutni?
Jak smutek może stać się siłą napędową?
Po co płaczemy?
Dlaczego niektórzy z nas są smutniejsi od innych?
Co warto robić, gdy się smucimy – a czego zdecydowanie nie?

To książka dla każdego, kto kiedykolwiek był smutny. Opowiada o tym, jak możemy stać się szczęśliwsi, ucząc się, jak lepiej się smucić. Po latach badań nad szczęściem Helen Russell odkryła zaskakujący fakt: choć większość z nas rozumie, że smutek jest czymś normalnym, bardzo się go obawiamy. Tak bardzo, że trudno nam żyć pełnią życia. Tymczasem smutek jest nam potrzebny. To komunikat. Może powiedzieć nam, co jest nie tak i co z tym zrobić. Okazuje się, że dopuszczenie do siebie chwilowego smutku – choć wydaje się to sprzeczne z intuicją – sprawia, że stajemy się szczęśliwsi, a próby jego unikania szkodzą naszemu zdrowiu psychicznemu. Helen Russell łączy osobiste doświadczenia z najnowszymi badaniami nad smutkiem prowadzonymi przez psychologów, psychiatrów, genetyków, neurobiologów i historyków, a także z opowieściami pisarzy*, komików, sportowców i ludzi zmieniających świat po obu stronach Atlantyku. Autorka opowiada również o historii smutku i przedstawia, jak radzą sobie z nim inne kultury. Wyjaśnia też różnice między smutkiem a depresją, uzależnieniem, żałobą, złamanym sercem, wypaleniem i wszystkim, co mieści się pomiędzy. Ta książka to po części wspomnienia, a po części manifest nawołujący do zmiany w podejściu do wyrażania emocji – tych przyjemnych i tych trudnych.
* Książka zawiera m.in. rozmowę z Adamem Kayem, autorem bestsellera Będzie bolało



Los chciał, że premiera książki Helen Russell zbiegła się w czasie trudniejszym momentem w moim życiu, a temat smutku często mi towarzyszył, stąd nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która na celu ma pomóc zrozumieć to, jaki wpływ ma ona na nasze życie. Pojawiła się w idealnym momencie wtedy, gdy najbardziej potrzebowałam spojrzeć na swój własny smutek nie jak na przeszkodę, lecz jak na zjawisko, które ma swój sens i wpływ na to, kim jestem, dając mi również przestrzeń do refleksji, zatrzymania się i nazwania tego, co do tej pory było chaosem.


Co warte zaznaczenia już na samym początku autorka do tematu książki podchodzi w przemyślany sposób, łącząc swoje doświadczenie z refleksją. Smutek zostaje przedstawiony z ogromną delikatnością, a jednocześnie z przekonaniem, że jest to coś potrzebnego i wartego akceptacji. Podkreślone zostaje również to, że nie jest on wrogiem, lecz naturalną odpowiedzią na trudne wydarzenia, stratę, zawód czy zmiany. Jednocześnie przeżywanie smutku świadomie może prowadzić do szczęścia bardziej stabilnego, głębszego i prawdziwszego niż to, które staramy się wymusić sztucznym uśmiechem.

Autorka pisze w sposób przyjemny i łagodny. Podkreślając ważne aspekty zrozumienia emocji, jak to, że sam smutek jest trudną emocją, bardzo wymagającą i choć bolesną, niezbędną. Smutek przestaje być przeciwnikiem, którego trzeba pokonać, a staje się sygnałem, na który warto zwrócić uwagę. Autorka pokazuje, że nie chodzi o to, by zaprzeczać emocjom czy udawać, że ich nie ma, lecz by odważyć się je przeżyć, nazwać i akceptować.


Podsumowując “Wszystko, czego nauczyłam się o szczęściu dzięki smutkowi” autorstwa Hellen Russell to książka bardzo wartościowa i potrzebna szczególnie tym, którzy czują, że smutek w ostatnim czasie stał się ich niechcianym towarzyszem. Pozwala spojrzeć na własne doświadczenia z większą łagodnością, nie dając przy tym prostych odpowiedzi ani szybkich rozwiązań, zamiast tego pozwala na przeżywanie, zatrzymanie się i zadanie pytań, które często odkładamy na później.


wtorek, 18 listopada 2025

"W obronie tego, co moje" - Lucy Score

00:00:00 0 Comments

Seria Benevolence zaskoczyła mnie bardziej, niż początkowo zakładałam. Pierwszy tom był przyjemny, choć nie dokońca trafiający w moje gusta; drugi mile mnie zaskoczył lepiej poprowadzonymi bohaterami. Jednak dopiero trzeci utwierdził mnie w przekonaniu, że Lucy Score stworzyła cykl, który z tomu na tom nabiera jakości. To ten moment, w którym jako czytelnik czujesz, że autorka w końcu znalazła idealny balans między humorem, chemią, a dramatem. Dlatego do trzeciego tomu podchodziłam już z wyższymi oczekiwaniami i po raz pierwszy ta seria nie tylko je spełniła, lecz wręcz przerosła.




Tytuł: W obronie tego, co moje


Autor: Lucy Score


Data wydania: 18.07.2025


Wydawnictwo: Editio Red


Liczba stron: 400


Moja ocena: 8/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka



W Benevolence nie było wielu mężczyzn, którzy mogliby mu dorównać. Lincoln Reed, komendant straży pożarnej, był nieludzko odważny. Potrafił zachować zimną krew w każdej, nawet najdramatyczniejszej sytuacji. Był bohaterem: kiedyś postanowił, że nim będzie, i został do tej roli świetnie wyszkolony. Wiele osób zawdzięczało mu życie. Jakby tego było mało, Lincoln był umięśnionym przystojniakiem i nigdy nie miał najmniejszych problemów z zaciągnięciem wybranej kobiety do łóżka. Chyba że była to Mackenzie O’Neil, atrakcyjna pani doktor z blizną na twarzy… Mackenzie O’Neil rozpoczęła karierę medyczną od latania na pole bitwy i wyciągania stamtąd rannych żołnierzy. Była chirurgiem traumatologiem, przyzwyczaiła się do codziennego balansowania na cienkiej linii oddzielającej życie od śmierci. W Benevolence zatrudniła się w pogotowiu lotniczym, pracowała jako lekarka i równocześnie starała się dojść do równowagi. Potrzebna jej była kuracja. Normalne życie. Więcej snu. Trochę jogi i zajęć w ogródku. Na pewno nie potrzebowała kolejnych emocjonalnych pożarów. Ani miłosnych rozterek z powodu przystojnego strażaka, którego poznała podczas akcji ratowniczej. W niewielkim Benevolence tliły się małe i większe namiętności. Nawet między sąsiadami. A przedziwnym zbiegiem okoliczności Mack i Linc mieszkali obok siebie. On od początku wiedział, że są dla siebie stworzeni, że między nimi może zapłonąć uczucie. Ona nie miała o tym pojęcia. Po wszystkim, co przeszła, nie była gotowa na poważniejszy związek. Odrobina niezobowiązującego seksu, owszem ― ale nic więcej. Cienie przeszłości w każdej chwili mogły odnaleźć drogę do jej duszy i… powrócić.


I zniszczyć wszystko. Jak kochać i nie spłonąć?



W trzecim tomie od początku czuć, że fabuła jest bardziej spójna, a jej elementy bardziej przemyślane i faktycznie dopasowane do tego, jacy są bohaterowie. Miasteczko przestaje być tylko tłem wydarzeń, a zaczyna faktycznie uczestniczyć w nich. . Codzienne interakcje, drobne konflikty i lokalne zwyczaje stanowią dobre uzupełnienie całości, co sprawia, że nie czujemy się, tak jakbyśmy ich obserwowali, a byli jednym z mieszkańców.


Co równie ważne i zauważalne, autorka wreszcie w pełni wychodzi ze schematów. Bohaterowie nie są już jedynie „idealnymi twardzielami” i „skrzywdzonymi kobietami”.  Relacje między postaciami rozwijają się powoli i wiarygodnie, a konflikty nie są sztucznie kreowane, lecz wynikają z charakterów, doświadczeń i lęków tym samym autorka odchodzi od przewidywalnych wzorców.


Sama kreacja bohaterów jest już naprawdę bardzo dobra. Lincoln od pierwszych stron wzbudza sympatię. Jego siła nie polega jedynie na fizycznej odwadze czy perfekcji, ale przede wszystkim na wewnętrznej odpowiedzialności i empatii. Jest bohaterem, który potrafi podejmować trudne decyzje, często stawiając dobro innych ponad własne potrzeby. Mackenzie to postać, której przeszłość pozostawiła trwałe ślady na teraźniejszości. Zmaga się z lękiem, niepewnością i wewnętrznymi konfliktami, nie jest jedynie „skrzywdzoną kobietą” potrzebującą ratunku, ale bohaterką pełną wątpliwości i emocji, która codziennie stara się odnaleźć równowagę między przeszłością a teraźniejszością. 


“[...] w życiu wszystko może się zmienić w jednej chwili. Człowiek nigdy nie wiedział, kiedy jego codzienność gwałtownie stanie w miejscu. Kiedy jego plany i listy zadań do wykonania zostaną przerwane czymś, co wszystko zmieni.”


Podsumowując “W obronie, tego co moje” autorstwa Lucy Score to zdecydowanie najlepszy tom serii Benevolence, który wyróżnia się spójniejszą fabułą, lepszym prowadzeniem wątków i głębszym wniknięciem w psychikę bohaterów niż wcześniejsze części. Autorka wykorzystuje potencjał bohaterów, pokazując ich wewnętrzne konflikty i przemiany, a każdy z nich ma okazję pokazać się jak postać wyróżniająca się z tłumu.



W obronie tego, co moje" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa