poniedziałek, 9 grudnia 2024

"Scars. Blizny zapisane w duszy" - FortunateEm

07:30:00 0 Comments

 "Miłość jest najpiękniejszym i zarazem najgorszym uczuciem, jakie może nas spotkać. Potrafi sprawić, że człowiek ma wrażenie, że lata, by potem niespodziewanie oderwać mu skrzydła, strącić go w dół i bezwzględnie wdeptać w ziemie."




Tytuł: "Scars. Blizny zapisane w duszy"
Autor: FortunateEm
Data wydania: 22 marca, 2023
Wydawnictwo: BeYA
Liczba stron: 296
Moja ocena: 10/10
Autor recenzji: Julianna Kucner




Vafara i Royce spotkali się w momencie, w którym żadne z nich nie było gotowe na szczęście. Ona miała rodzinne kłopoty, on nie radził sobie z żałobą po ukochanej Maxine. Oboje mieli sporo do przepracowania. Dlatego, mimo że byli sobie przeznaczeni, z pierwszej próby bycia razem nie wyszli zwycięsko. Rozstali się na dłuższy czas. Roy pozostał w Seattle, gdzie nadal prowadził studio tatuażu, Vafie przeniosła się do nadmorskiego Galveston, by realizować się jako artystka.


Jednak nie zapomnieli o sobie i nie przestali się kochać. Po dziewięciu miesiącach od wyjazdu Vafary Roy odważył się do niej zadzwonić. Okazało się, że emocje między nimi nadal były silne. Tęsknili za sobą i mieli sobie mnóstwo do powiedzenia. Szczególnie Vafie, która wreszcie odnalazła swoją prawdziwą mamę…

Royce i Vafara podjęli kolejną próbę zbudowania związku. Czy tym razem im się uda?

Nie jestem w stanie opisać słowami tego, jak bardzo przepadłam dla powyższej powieści. O ile pierwsza część wywołała we mnie mnóstwo skrajnych emocji, to druga zrobiła to samo, lecz ze zdwojoną siłą. Nie mogłam powstrzymać się od łez, gdy los postawił przed Vafarą kolejne przeszkody i rozczarowania, ze złości na Sutton Dahle, która definitywnie zyskała miano najbardziej znienawidzonej przeze mnie fikcyjnej postaci, oraz ze szczęścia, gdy mimo tego całego emocjonalnego huraganu, w którego środku znaleźli się główni bohaterowie, starali się oni, by ich relacja nie legła w gruzach. FortunateEm z pewnością nie pozwala czytelnikowi odetchnąć, ponieważ co chwilę częstuje nas dynamiczną akcją, ciekawą fabułą pełną zaskakujących zwrotów akcji oraz realistycznie wykreowanymi postaciami z bogatymi portretami psychologicznymi, dla których losów nie sposób przepaść.

"Scars. Blizny zapisane w duszy" to książka z niezwykle bujną tematyką. Porusza ona trudne zagadnienia takie jak brak samoakceptacji przez dzieciństwo w toksycznym środowisku, trudności, z jakimi człowiek musi się zmierzyć, otwierając się na miłość oraz wpływ relacji międzyludzkich na środowisko, w którym żyje. Zdecydowanie polecam tę historię ze względu na wartości, które z pewnością skłaniają do refleksji. Na przykład, z samego sposobu, w jaki relacja Royca i Vafary rozkwitła, można wyciągnąć wnioski, że o miłość warto walczyć, nawet jeśli kosztuje nas to wiele zmian i wymaga od nas dużego wysiłku. Podobało mi się, że autorka nie pozostawiła problemów tej dwójki samorozwiązaniu, tylko pokazała, że zasięgnięcie po pomoc psychologiczną może dużo zmienić w relacji z drugim człowiekiem. Powyższa pozycja zawiera w sobie zdrowy przekaz, przedstawia realną historię walki dwójki ludzi o uczucie i trud z tym związany. Przyjemnie było zagłębić się w historię, w której czytelnik może zaobserwować rozwój bohaterów z krwi i kości.

Warto też zwrócić uwagę na to, że historia Vafie i Royca w pewien sposób ostrzega przed istnieniem takich mało rozwiniętych intelektualnie (łagodnie powiedziane) jednostek jak Sutton Dahle. Czasami na swojej drodze trafiamy na ludzi, którzy czerpią satysfakcję z czyjegoś cierpienia i próbują nas zniszczyć nawet bez konkretnego powodu. Tak czy inaczej, historia głównej bohaterki pokazuje jak długi i żmudny może być proces leczenia się z toksycznego wpływu takiej ameby (tak, zdecydowanie uwzięłam się na Sutton) oraz jak głęboko mogą osadzić się w głowie raniące słowa i czyny. Jednak mimo wszystko, pokrzepiające w tej powieści było to, że da się to pokonać, nawet jeśli doprowadza to do naszych upadków.

Jeśli chodzi o inne aspekty Scarsów, podobało mi się to, że autorka nie rozciągnęła tej powieści, tylko wszystko potoczyło się wartko i płynnie, utrzymując tym samym zainteresowanie czytelnika. Inni bohaterowie doskonale współgrali z wykreowanym przez FortunateEm światem, zwłaszcza Kirby, która niejednokrotnie mnie rozśmieszyła oraz wzbudzali sympatię swoim wsparciem dla Royca i Vafie. Może trochę ubolewałam nad tym, że nie rozwinął się bardziej wątek z prawdziwą matką głównej bohaterki, ale jestem w stanie to zrozumieć, biorąc pod uwagę serię zaskakujących wydarzeń, które miały miejsce w życiu głównych bohaterów.

Podsumowując, uważam "Scars. Blizny zapisane w duszy" za przesłodką powieść, z moralizatorskim charakterem, z której można wiele wyciągnąć. Autorka już od pierwszej strony wciąga czytelnika i nim zdąży się on obejrzeć, kończy ze łzami w oczach i przede wszystkim z przeogromną chęcią do przeczytania kolejnej części. Myślę, że każdemu uda się coś wyciągnąć z pięknej historii, jaką przedstawiła nam FortunateEm, każdy, kto choć raz zmierzył się z brakiem samoakceptacji, utożsami się z Vafarą i zrozumie ciężką drogę, jaką musiała przejść.

Scars. Blizny zapisane w duszy" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…


niedziela, 8 grudnia 2024

"Uwięziona - Sylwia Kruk

10:00:00 0 Comments

Czytelniczy rok 2024 uważam za bardzo udany, wiele z pozycji skradło moje serce już od pierwszych stron, trafiło się też grono tych, które, choć nie zostały ze mną, przez długi czas wspominałam je bardzo ciepło. Nie mogę zapomnieć też o książkach po prostu dobrych, które nie zapadły mi w pamięć, zawsze z chęcią powrócę do nich, by na nowo poznać historię. Niestety trafiły się też te gorsze powieści, które końcowo należą do mniejszego grona i stanowią niewielki odsetek. Choć bardzo chciałabym, aby ta niewielka ich ilość pozostała niezmienna, dziś ich grono przywita w swoich szeregach kolejną książkę. Historię, która, choć miała potencjał i zapowiadała się bardzo dobrze, pozostawiła mnie z rozczarowaniem i irytacją, a jej wady zdominowały inne uczucia.




Tytuł: Uwięziona


Autor: Sylwia Kruk


Data wydania: 25.06.2024


Wydawnictwo: Editio Red


Liczba stron: 280


Moja ocena: 2/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka  





   Jeśli chcesz przeżyć, masz być mi posłuszna

Młoda kobieta zostaje porwana i trafia w ręce naprawdę niebezpiecznego człowieka. Dragon, bo tak mówią do niego podwładni, oficjalnie jest szefem firmy deweloperskiej, jednak jego przeszłość skrywa mnóstwo tajemnic. Są one tak mroczne, jak mroczne pozostaje jego niewzruszone serce. Mężczyzna początkowo chce się pozbyć problemu, jednak z czasem zmienia zdanie. Dziewczyna staje się jego małym, słodkim sekretem, który pragnie ukryć przed całym światem. Graniczące z obsesją przywiązanie, jakie zaczyna do niej czuć, popycha go do przekraczania kolejnych granic. Luiza szybko się orientuje, z kim ma do czynienia. Dragon to potwór w ludzkiej skórze. Bezwzględny, kalkulujący na chłodno każdy gest, bogaty okrutnik, który nie cofnie się przed niczym. Także przed zabiciem chłopaka Luizy, Adama. Zrobi to, jeśli dziewczyna nie będzie mu całkowicie posłuszna… Rozpoczyna się niebezpieczna gra. Gra o życie.


Swoją przygodę z książkami reprezentującymi gatunek dark romanse rozpoczęłam ponad rok temu, gdy to zaczytywałam się w wychodzących na bieżąco nowościach. Od tego bardziej bądź mniej aktywnie śledzę ten gatunek w poszukiwaniu kolejnej historii, która zaciekawi mnie na tyle, abym zdecydowała się po nią sięgnąć. Tak więc wydawało mi się, że wiem, czego mogę spodziewać się — mrocznego klimatu, skomplikowanych bohaterów i balansowania na granicy moralności. Jednak “Uwięziona” autorstwa Sylwii Kruk sprawiła, że zacząłem podważać zarówno przynależność tej książki do gatunku, jak i sens całej jego koncepcji w kontekście takiej narracji.

Jednym z wymagań, jakie mam względem dark romansów, jest napięcie, które towarzyszy czytelnikowi od samego początku aż do ostatniej strony. To właśnie ono stanowi fundament historii, niestety w tym przypadku zabrakło mi tego elementu. Co do samego stylu pisania autorki, raczej nie mam większych, ale, widać, iż nie jest on dopracowany i jeszcze długa droga przed autorką, natomiast nie stanowi on negatywnego aspektu. Oprócz fabuły, która pozostawia wiele do życzenia, a do której przejdziemy zaraz, ważnym aspektem jest kreacja bohaterów i to jacy oni tak naprawdę są. Luiza, która powinna budzić współczucie i być nośnikiem emocji, niesamowicie irytuje swoim zachowaniem, które jest aż nazbyt irracjonalne i za bardzo przerysowane. Sam Dragon, mężczyzna, którego celem jest budzić strach i chęć posłuszeństwa, nie wiem, czy w jego przypadku określenie potulny jak baranek, ale okropnie głupi będzie jak najbardziej trafione. Absurdalność jego postaci, sprawdza się do tego, że mniej więcej w ⅓ historii, nasz postrach, jest dumny z siebie jak paw, bo przecież nie zgwałcił dziewczyny, a mógł, tylko dał jej inną karę. Tak płytko zarysowane postacie sprawiają, że trudno zaangażować się w ich losy, a ich zachowania często budzą więcej frustracji niż jakiekolwiek głębsze emocje. Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym. Co do fabuły, tutaj muszę przyznać, iż początek zapowiadał się bardzo dobrze. Pierwsze strony miały w sobie namiastkę napięcia, niestety na pochwałę zasługuje tylko początek, gdyż potem im dalej byłam, tym gorzej prezentowała się całość. Wydarzenia stawały się chaotyczne i zupełnie niepowiązane ze sobą, to samo tyczy się zwrotów akcji, które niczym nie odstawały, zamiast budzić zaskoczenie, sprawiały wrażenie, wymuszonych i aż nazbyt karykaturalnych. Co do samego zakończenia, było bardzo przewidywalne i nie zaciekawiło mnie na tyle, by sięgnąć po kolejny tom i przekonań się, jak wypada on w porównaniu do pierwszej części.
Podsumowując uważam “Uwięziona” autorstwa Sylwia Kruk za historię, która wydawała się obiecująca, jednak szybko zatraciła potencjał przez niedopracowaną fabułę i irytujących bohaterów. Mimo szczerych chęci, by znaleźć w tej książce coś, co mnie urzeknie, niestety nie potrafiłam czerpać z niej żadnej przyjemności.



Uwięziona" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…


sobota, 7 grudnia 2024

"Cztery tygodnie dla ciebie" - Oliver Burkeman

08:00:00 0 Comments


“Łatwiej jest starać się być lepszym, niż się jest, niż [być] tym, kim się jest” Marion Woodman






Autor: Oliver Burkeman

Wydawnictwo: INSIGNIS

Data premiery: 13. 11. 2024


Autor recenzji: Magdalena Kwapich


Liczba stron: 262

W moim odczuciu: 7/10





"Cztery tygodnie dla ciebie" Olivera Burkemana to niezwykle praktyczny przewodnik po świadomym życiu. Autor, znany z bestsellerowej "Cztery tysiące tygodni", tym razem zaprasza nas w podróż ku głębszemu zrozumieniu siebie i swojego miejsca w świecie. Książka to nie tylko zbiór refleksji, ale także konkretnych narzędzi, które pomogą nam uporać się z pośpiechem codzienności i odnaleźć wewnętrzny spokój, a także odmienić sposób, w jaki patrzymy na swoje życie. Jeśli czujesz, że jesteś zapracowany pozbawiony energii i masz wrażenie, że dni uciekają ci przez palce – ta pozycja jest dla ciebie. To także doskonały prezent dla kogoś, kto wiecznie narzeka na brak czasu i zapomina, jak ważne jest dbanie o siebie.


Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że poradnik dla zapracowanych paradoksalnie wymaga czasu, którego przecież brakuje. Jednak Burkeman przygotował tę książkę z myślą o osobach, które mają napięte grafiki. Podzielił ją na 28 krótkich rozdziałów, które można czytać codziennie przez cztery tygodnie lub w dowolnym tempie. Każdy z nich to osobna refleksja nad codziennością – inspiracja, która pozwala odpuścić, nabrać dystansu i skupić się na tym, co naprawdę ważne, w dodatku opatrzona trafnym, adekwatnym do treści tytułem.


Tak więc autor zachęca nas do praktykowania uważności, czyli pełnego skupienia na chwili obecnej. Sugeruje, abyśmy wygospodarowali kilka minut dziennie na świadome oddychanie i obserwację własnych myśli bez oceniania. Ta prosta praktyka może znacząco zmniejszyć poziom stresu i poprawić naszą koncentrację.


Autor podkreśla również znaczenie priorytetyzacji zadań. Zamiast próbować zrobić wszystko, powinniśmy skupić się na tym, co jest dla nas naprawdę ważne. Burkeman proponuje różne techniki, które pomagają efektywnie zarządzać czasem i uniknąć poczucia przytłoczenia.


Książka "Cztery tygodnie dla ciebie" to również głos na rzecz minimalizmu. Autor zachęca nas do pozbywania się zbędnych rzeczy, które obciążają naszą przestrzeń życiową i umysł. Minimalizm pozwala nam skupić się na tym, co naprawdę ważne, i cieszyć się prostotą życia. Burkeman podkreśla, że warto ograniczyć czas spędzany przed ekranami i poświęcić więcej uwagi relacjom z bliskimi.


Jednym z najważniejszych przesłań książki jest to, że nie musimy być perfekcyjni, aby być szczęśliwi. Burkeman przekonuje, że imperfekcjonizm – odpuszczenie rzeczy zbędnych i zaakceptowanie swoich ograniczeń – to klucz do lepszego, bardziej świadomego życia. Dodatkowo zachęca nas do akceptowania swoich ograniczeń i popełniania błędów. To właśnie dzięki naszym niedoskonałościom jesteśmy wyjątkowi.


Już w trakcie lektury zaczynamy dostrzegać, jak wiele energii tracimy na mało istotne sprawy, zamiast cieszyć się chwilą. To nie jest tylko książka, to ćwiczenie z życia – codzienna lekcja medytacji i zdroworozsądkowego podejścia do świata.


Burkeman przypomina, że przeciętne ludzkie życie to około czterech tysięcy tygodni – z jednej strony ogrom, z drugiej ulotny moment w czasie. „Cztery tygodnie dla ciebie” to doskonała okazja, by zadać sobie pytanie: jak chcemy ten czas wykorzystać? Zmiana perspektywy, jaką oferuje ta książka, to cenna lekcja, która zostaje z czytelnikiem na długo.


Polecam ją wszystkim, którzy czują, że w codziennym pośpiechu zgubili radość życia. To nie tylko poradnik, ale również inspirująca podróż w głąb własnych priorytetów i wartości. Przeczytaj, przemyśl i zacznij żyć – nie tylko przeżywać. Zwróć też uwagę na piękne myśli, sentencje, “skrzydlate słowo”, których nie brak w tej pozycji. Warto chwilę nad nimi podumać… Mnie skłoniły do refleksji słowa Horacego z Pieśni I,11: 


“Mknie rok za rokiem jak jedna godzina;
Więc łap dzień każdy, a nie wierz ni trochę
W złudnej przyszłości obietnice płoche”.

które Burkeman przytoczył jako motto do rozdziału “Pozwól przyszłości zostać przyszłością”.

piątek, 6 grudnia 2024

"Burn the Hell. Runda czwarta" - P.S. Herytiera ‘pizgacz’

12:00:00 0 Comments

To my decydujemy, czy chcemy znaleźć się w piekle, czy nie. Decydujemy o tym swoimi wyborami. Tylko od nas zależy, jak to wszystko potoczy się dalej. Gdzie będziemy, czego dokonamy. Z czego będziemy mogli być dumni, a co będziemy chcieli wymazać z pamięci.




Tytuł: Burn the Hell. Runda czwarta

Autor: P.S. Herytiera ‘pizgacz’


Data wydania: 07.12.2022


Wydawnictwo: beYA


Liczba stron: 688


Moja ocena: 8,5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Ten żar nie zgaśnie, on będzie się tlić wiecznie

Victoria Clark wie, że nie zdoła dłużej uciekać przed tym, co nieuniknione. Dorosłość zbliża się wielkimi krokami, a podejmowanie decyzji staje się coraz trudniejsze. Kolejne dni przybliżają ją do nieuchronnego ― dziewczyna musi wreszcie zdecydować, co dalej. Wyjazd na renomowaną uczelnię tysiące mil od Culver City czy wymykanie się co noc przez okno swojej sypialni, aby spotykać się z człowiekiem, który jest dla niej ucieleśnieniem raju? Dosyć kłamstw. Dosyć oszukiwania innych i siebie. Victoria musi się zmierzyć z prawdą, nawet jeśli ta może się okazać bolesna. Prawda bowiem jest taka, że znowu wpada w wir. Jego sprawca ma na imię Nathaniel. Przez niego Victorii po raz kolejny wszystko wymyka się spod kontroli, a rządy nad jej życiem przejmuje chaos. Czarny i chłodny, jak czarne i chłodne są oczy Nathaniela Sheya. Te same, w których dziewczyna zatraca się bez reszty i w których jako jedyna potrafi dostrzec dobro. I tak Victoria co dzień mierzy się z kolejnymi prawdami, a najboleśniejsza jest ta, że Nathaniel to człowiek o duszy naznaczonej tysiącem blizn. Ona jako jedyna stara się zasklepić je wszystkie, choć nie dostrzega, że przez to sama powoli się wykrwawia… Wszak tylko ona wierzy w to, że spotkała dobrego człowieka. Wbrew temu, co sądzi o nim świat, wbrew temu, co sądzi o sobie on sam. Victoria to wie. A przynajmniej tak jej się wydaje. Jeżeli zbyt szeroko otworzysz oczy, prawda może cię oślepić

Czasami trzymamy się czegoś tak mocno, że sprawia nam to więcej bólu i cierpienia, niż gdybyśmy odpuścili. Powracają do trylogii Hell w wersji papierowej spodziewałam się co nastąpi i jaki nastąpi rozwój wydarzeń, a tym samym moja reakcja na nie, jedyną możliwą zmianę, jaką brałam pod uwagę to odczucia, jakie końcowo wywoła dana część. Dlatego miłą niespodzianką, okazało się, że jednak nie wszystko przewidziałam i wcześniej znane mi wydarzenia, wywołały we mnie zupełnie coś innego, sprawiając, że pozornie znana historia, doświadczana była w inny sposób. Już od samego początku towarzyszył mi ogrom różnorakich emocji – od wzruszenia, przez napięcie, aż po zachwyt nad detalami, które w wersji papierowej nabrały dodatkowego znaczenia. Każda scena była jak odkrywanie na nowo tajemnicy, która choć znana, potrafiła zaskoczyć głębią i perspektywą. Niespodziewane jednak przyszło na sam koniec, gdy większa część książki była już za mną, a dramatyczny los wydarzeń zbliżał się coraz większymi krokami, to w trakcie ostatnich około dwustu stron, kumulujące się emocje sięgnęły zenitu, wywołując potok łez. Aspekt, który sprawia, że moje serce raduje się jeszcze bardziej, jest to, że w swojej ulubionej części recenzji o bohaterach, przy każdej z rund mogę poruszyć temat innego bohatera w kontekście tej samej historii. Tym bardziej, gdy mogę napisać coś o bohaterach, których zaraz po Chrisie lubię najbardziej, a dokładniej Theo i Luku. Wcześniej kojarzony Theo jako po prostu bliźniak Victorii, teraz daje nam się poznać, ukazując się jako ciekawa postać, która swoim byciem wprowadza do fabuły wcześniej brakujące elementy. Jest postacią dążącą do niezależności i buntu, choć ukazuje silną potrzebę ochrony bliskich, zmagając się jednocześnie z własnymi demonami zarówno tymi teraźniejszymi, jak i tymi ciągnącymi się za nim z przeszłości. Spośród grona postaci jest on jedną z najbardziej zamkniętych i nieufnych. W chwili gdy Luke zaczął coraz częściej uczestniczyć w fabule, miałam do niego mieszane odczucia, z jednej strony był bardzo podobny do Nathaniela, z drugiej stanowi jego przeciwieństwo i to właśnie te dwa sprzeczne aspekty sprawiły, że jego jednoznaczne postrzeganie przez długi czas było utrudnione. Z czasem jednak bardzo szybko moja opinia o nim ukierunkowała się na tę pozytywną. Sam Luke od samego początku jest postacią, która kieruje się swoimi zasadami, choć w konflikcie z dobrem bliskich mu osób, nie boi się ich kwestionować i podejmować decyzji sprzecznych z nimi, dodatkowo wielokrotnie wykazuje się ogromną lojalnością jak i troską. Jak przy wcześniejszych recenzjach, nie może obyć się bez wspomnienia o bardzo ważnym aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym. Spośród czterech rund, to tutaj aspekt relacji między bohaterami jest najbardziej emocjonalny. Autorka balansuje pomiędzy momentami dramatu a spokoju, ukazują relacje w całym spektrum emocji, od bólu i gniewu po momenty przepełnione nadzieją i staraniami. Temu wszystkiemu towarzyszy również zmierzenie się z wieloma prawdami, nie tylko dotyczących ich samych lub drugiej osoby, ale i tym, co skrywa cała reszta. I choć relacja głównych bohaterów jest toksyczna, po dłuższym przyjrzeniu się można dostrzec pewne zależności w tym, jak wpływają na siebie. Więź będąca pomiędzy nimi z jednej strony jest destrukcyjna i wyniszczająca, z drugiej w pewnym sensie pomaga im odnaleźć i zrozumieć siebie, bo choć ich zachowania nie zawsze są w porządku, w chwilach gdy tego potrzebują, po prostu dla siebie są, bez oceniania.
Podsumowując, uważam “Burn the hell. Runda czwarta” autorstwa P.S. Herytiera ‘pizgacz’ za historię, należącą do tych z grona, które z tomu na tom stają się coraz lepsze, ukazując nie tylko rozwój bohaterów, ich zmiany, ale również to jak zmienia się twórczość autorki z tomu na tom, tworząc wyjątkowy przekrój jej twórczości. Wobec tego nie pozostaje mi nic innego, jak z niecierpliwością wyczekiwać chwili sięgnięcia po kolejne tomy.



Burn the Hell. Runda czwarta" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…

środa, 4 grudnia 2024

"Burn the Hell. Runda trzecia" - P.S. Herytiera ‘pizgacz’

12:00:00 0 Comments

Czułam, że przy nim nikt mnie nie skrzywdzi. Trochę szkoda, że znów zapomniałam o tym, że osobą, która krzywdziła mnie najbardziej, był właśnie on. Ale chwilowe poczucie szczęścia rekompensowało nawet największe krzywdy.




Tytuł: Burn the Hell. Runda trzecia


Autor: P.S. Herytiera ‘pizgacz’


Data wydania: 28.09.2022


Wydawnictwo: beYA


Liczba stron: 600


Moja ocena: 8/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Niech świat płonie w ogniu, który rozpaliliśmy.


Victoria Joseline Clark próbuje żyć nowym życiem. Życiem, w którym nie ma miejsca na chaos i mrok. Na problemy, krzyki, niepewność i strach. Na ból duszy i ciała. Na to wszystko, co wniósł w nie Nathaniel Shey. Tyle że nie jest łatwo uwolnić się od magii spojrzenia czarnych oczu tego toksycznego chłopaka, nawet jeżeli osiemnastolatka już wie, że ich głębia może mieć zabójczą moc. Nie ma cudownego klawisza, po którego naciśnięciu można wykasować wspomnienia. Te złe, ale też te dobre. Victoria odcina przeszłość i usuwa jej ślady ― choćby za cenę zerwania znajomości, zbyt mocno przywołujących pamięć minionych miesięcy… Niestety, to nie działa. Nathaniel Shey nie chce odejść, mimo że właściwie odszedł już dawno. Przeszłość jest jak kotwica, trzymająca życie Victorii na uwięzi i niepozwalająca jej ruszyć ku przyszłości. A kiedy Nate nagle, po pięciu miesiącach rozłąki, staje na drodze dziewczyny, płomień, który cały czas się tlił, rozpala się na nowo. Piękny i niszczycielski. Możesz zamknąć oczy, ale to nie sprawi, że świat zniknie



Wiem, że mnie nie kochał. Że byłam tylko narzędziem w jego rękach. Ale gdyby stanął teraz obok mnie i powiedział, że mam spalić to miejsce razem z wami wszystkimi, bez zastanowienia wyciągnęłabym zapalniczkę.



Końcówka roku to czas kiedy, chęć skończenia zaczętych spraw staje się silniejsza niż wcześniej, a zbliżający się nowy rok motywuje nas tym jeszcze bardziej. Dlatego mając też na uwadzę dość pracowitą pierwszą połowę nowego roku, za cel na jego koniec wzięłam sobie przeczytanie całej trylogii Hell, dając sobie tym samym możliwość na zanurzenie się w literackim świecie bezopamiętania.



Pierwsze dwie rundy mimo tego, że wzbudziły we mnie pozytywne odczucia, nie zostały przeze mnie uplasowane zarówno jako dobre jak i średnie, określenie, że po prostu były w moim odczuciu jest jak najbardziej trafne, tym bardziej nie spodziewałam się, że kolejna część zmusi mnie do pewnego rodzaju wewnętrznej walki ze sobą, by otwarcie przyznać, że coraz bardziej przepadam w historii.



Pierwszym co rzuca się w oczy już po paru stronach, jest dużo większa dynamika wydarzeń w porównaniu do wcześniejszych tomów, gdy to akcja zarówno była powolniejsza jak i nie działo się aż tak dużo. W tym przypadku jesteśmy zasypywani z każdej strony czymś nowym. I o ile na początku wywołało tu we mnie wiele obaw, gdyż jestem typ typem dziwnego czytelnika, który nie lubi gdy jest za nudno, ale nie przepada, gdy dzieje się też za dużo i ciężko nadążyć nad fabułą, tak tutaj nie stanowiło to dla mnie czegoś negatywnego, a wręcz stało się pozytywnym aspektem książki.



Jeśli chodzi o bohaterów, coraz bardziej pod tym względem podziwiam autorkę, gdyż wykreowanie  postaci zarówno pierwszoplanowych jak i drugoplanowych na tak dobrym poziomie to niełatwe zadanie, tym bardziej przy tak licznym gronie, które co rusz powiększa się o nowe postacie zarówno te bardziej zamieszane w historię, jak i te typowo epizodyczne. Tym razem ważną rolę odgrywają Mia i Chris, którzy po burzliwym zakończeniu pewnego etapu w życiu Victorii, muszą wykazać się jeszcze większą cierpliwością względem niej niż wcześniej. Empatyczna, lojalna i z dużą potrzebą bycia odpowiedzialną za innych to słowa, które perfekcyjnie opisują Mię Roberts. Starającą się być postacią, która zawsze stara się być oparciem dla tych, którzy tego potrzebują, nawet kosztem własnych emocji i potrzeb. Sama jej postać jest bardzo ciekawa i budzi też raczej pozytywne odczucia, jednak w pewnych momentach jej pozytywne cechy są zbyt wyolbrzymione, przez co sprawiała wrażenie infantylnej. Nie ukrywam w tych momentach, moje odczucia względem niej bardzo zmieniły się i nie postrzegam jej już tak dobrze jak wcześnie, podważając tym samym szczerość jej intencji. Z kolei Chris to postać, od której od samego początku bije coś, co sprawia, że nie da się go nie polubić i czytelnik wręcz łaknie więcej akcji z nim. Choć z pozoru spokojny i nie dokończa pewny siebie, okazuje się być najbardziej nieprzewidywalnym bohaterem, a przy tym z poczuciem humoru, potrafiącym rozładować każdą chwilę napięcia.



Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.



Podsumowując uważam “Burn the hell. Rudna trzecia” autorstwa P.S. Herytiera ‘pizgacz’ za historię, która idealnie wpisuje się w moje aktualne potrzeby czytelnicze. Łącząc w sobie różnorodne emocje (tak zdarzyło mi się popłakać, ale nie wiecie tego jak coś) z dynamiczną akcją, która sprawia, że ciężko oderwać się, choć na chwilę, dlatego chcąc sięgnąć po nią, warto zarezerwować sobie na nią więcej czasu, gdyż gwarantuje, odłożenie jej, choć na chwilę, to bardzo trudna walka.



Burn the Hell. Runda trzecia" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…


poniedziałek, 2 grudnia 2024

Psychologia dla zabieganych. Mała książeczka o naszych niesamowitych umysłach

12:00:00 0 Comments

Jesteśmy w stanie powiedzieć wiele na temat każdego człowieka, którego widzimy: jakie ma rysy twarzy, jak się ubiera, jakiego jest wzrostu i wymienić cechy wyróżniające go z tłumu. Wszystkie te rzeczy dotyczą wyglądu zewnętrznego. A co z wnętrzem? To wielka tajemnica - wiedzą o nas tylko tyle ile im pokażemy. Dlatego, żeby nieco rozjaśnić sobie trochę takich "tajemnic" zagłębiłam się w książkę Johnn'ego Thomsona "Psychologia dla zabieganych". 



Tytuł:
 Psychologia dla zabieganych. Mała książeczka o naszych niesamowitych umysłach.

Autor: Johnny Thomson

Data wydania: 13 listopada 2024

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 552

Moja ocena: 8/10

Autorka recenzji: Małgorzata Górna


  
    Johnn'ego Thomsona możecie kojarzyć ze względu na jego poprzednie publikacje z serii "Dla zabieganych". Bardzo podoba mi się idea "małej" książki z wieloma wątkami po trochu, by można było wyciągnąć główny sens podejmowanego tematu, a jeśli najdzie nas ochota - zagłębianie go dalej na własną rękę. Z drugiej strony zastanawiałam się nad tym jak trudno jest określić i wybrać, które tematy z dziedziny psychologii są najważniejsze (i równocześnie interesujące), a potem ewentualnie z czego zrezygnować (by książka nie była grubsza trzykrotnie od pierwszego założenia).


    Dobrane zagadnienia obejmują psychologię: zdrowia, pracy, kliniczną, poznawczą, rozwojową, społeczną, edukacyjną, sądową, eksperymentalną, biopsychologię. Jest tego całkiem sporo, ale zostało to zgrabnie przedstawione i zredagowane w krótkich rozdziałach. Wyjaśnienia nie wymagają od nas specjalistycznych umiejętności i wykształcenia akademickiego, a do tego są poparte analogicznymi przykładami, by jeszcze lepiej nam zobrazować i pomóc zrozumieć zachodzący mechanizm psychologiczny. Nie wiem, czy jest łatwiejszy sposób by czytelnik mógł przyswoić wiedzę z książki. 


    Co ciekawe, o wielu rzeczach na pewno już wiecie, ale nie macie pojęcia że wiąże się to z waszym mózgiem i psychologią. Przez wiele lat ta dziedzina była niedoceniana, zyskując niepochlebne miano szarlatanerii. Moim takie książki jak ta (i liczne eksperymenty, badania, publikacje przez poprzednie stulecia) poprawiają jej status naukowy i medyczny dając możliwość czerpania wiedzy tak po prostu, z chęci zagłębiania tematu przez szersze grono.


    Jestem tą książką absolutnie zachwycona (chyba nawet bardziej niż poprzednimi). Ciekawe tematy, uproszczone, poparte przykładami, wciągająca, pobudzająca do myślenia i dalszego eksplorowania, motywująca do działania i zmieniania swojego nastawienia do pewnych spraw. Właśnie taka, jaka powinna być. Interesuję się psychologią już od kilku ładnych lat, więc nie jest to dla mnie pierwsza książka tej kategorii i wiem co mówię. Niesamowicie ważne jest wykazywanie i wyjaśnianie, a nie tylko określanie z założeniem "radź sobie sam". Doceniam włożony wysiłek w reaserch i omówienie, bo to naprawdę świetnie wykonana praca.


    Czy uważam, że każdy powinien przeczytać tę książkę? Nie, ale myślę, że każdy powinien spróbować do niej zajrzeć i zapoznać się choćby z kilkoma rozdziałami. Mówią, że wiedza daje moc, a niewiedza szkodzi...Więc? Nie macie nic do stracenia, a wiele do zyskania. Nawet nie wiecie do czego nasz niesamowity mózg jest zdolny (nie bez powodu uzyskał miano najważniejszego organu w ludzkim ciele)! Jest to książka, którą warto mieć choćby w pamięci, bo jest jedną z tych wartościowych i pomagających otworzyć umysł czy poszerzać horyzonty. Zaryzykujcie i lećcie po "Psychologię dla zabieganych", szczególnie jeśli wydaje Wam się, że w całym waszym pomieszaniu z poplątaniem nie dacie rady przeczytać książki.



Małgorzata Górna

czwartek, 28 listopada 2024

"Taylor Swift. Za kulisami piosenek" - Annie Zaleski

16:00:00 0 Comments
 O Taylor Swift słyszeli chyba wszyscy, a jeśli nie to musieli się o to naprawdę postarać. The Eras Tour odbywające się w wielu miejscach na świecie przyciągnęło tłumy i nadal odbija się szerokim echem. To trwająca ponad rok trasa koncertowa artystki, gdzie każdy ze 149 koncertów trwa ponad trzy godziny. Jest to artystyczna podróż przez albumy-epoki Taylor. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ ta książka to taka cicha, spisana mini-wersja The Eras Tour, którą każdy z nas może przeżywać.



Tytuł:
 Taylor Swift. Za kulisami piosenek

Autor: Annie Zaleski

Data wydania: 27 listopada 2024

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 656

Moja ocena: 7/10

Autorka recenzji: Małgorzata Górna


  
  Nie wiem kiedy rozpoczęła się moja fascynacja twórczością Taylor Swift, ale było to jakieś 15 lat temu. Jej popularność rosła z roku na rok, już wtedy było widać, że ma zadatki na wielką gwiazdę. Obecnie wygrała 449 nagród, w tym 14 nagród Grammy. Jest niesamowicie utalentowana zarówno wokalnie jak i pod względem płodności twórczej. Autorka, dziennikarka muzyczna, Annie Zaleski musiała dopisywać książkę, ponieważ Taylor niespodziewanie ogłosiła kolejną płytę!

Być może nasuwa się myśl, że popularność zapewniło jej bogate życie uczuciowe, bo było ono szeroko komentowane w mediach na całym świecie, ale nie. Ta książka ma zwrócić naszą uwagę na jej twórczość, to czym się inspiruje i jak tworzy. Odwróćmy na chwilę oczy od tego jaka myślimy że jest przez pryzmat tego co o niej piszą i mówią. Skupmy się na tym, co ONA ma do powiedzenia przez swoją muzykę.


  Jako młoda dziewczyna wiedziała czego chce, pisała piosenki "na kolanie", od tak o tym co przeżywali jej rówieśnicy, rodzina czy ona sama. O "Fearless" powiedziała:

 Czasami piosenki o miłości nie powstają na podstawie tego, co właśnie przeżywasz. Ta jest o najlepszej pierwszej randce, na której jeszcze nie byłam.
 
  Demontuje opinię jakoby każda piosenka była o byłym chłopaku bądź nieudanym zauroczeniu. Bazuje na emocjach jakie w niej buzują i uzupełnia o pasujące słowa by jak najlepiej oddać stan przeżywania. Stąd bierze się jej sukces - z nieustępliwości, śpiewaniu o emocjach i byciu autentyczną. Zaczynała już jako nastolatka i miała grupę odbiorczą w swoim wieku, co dawało słuchaczom sygnał, że nie są sami z nastoletnim zagubieniem. 


  Koncepcja książki jest prosta - każdy rozdział to era Taylor, a każdy z nich zawiera tytuły piosenek wraz z opisem. Opisy nadmieniają współtwórców, inspiracje, historie z nimi związane czy proces ich tworzenia, jest to świetny sposób na zaprezentowanie całej dyskografii artystki. Odniosłam jednak wrażenie, że "historia" każdego z kawałków została ograniczona (autorka potwierdziła moje przypuszczenia, tego wszystkiego było po prostu za dużo i trzeba było się skupić na najważniejszych elementach, a przy tym trzymać się pewnego schematu).


  Czy jest to coś nowego i zaskakującego? Moim zdaniem nie, ale nie oznacza to, że książka nie jest dobra. To pozycja obowiązkowa dla Swifties! Włożono w nią mnóstwo pracy (godziny reaserch'u i słuchania piosenek, by na koniec to wszystko w skrócie opisać). Jeśli jest się fanem Taylor Swift, ta pozycja może być "uzupełnieniem", czy przypominajką. A jeśli ktoś dopiero chce rozpocząć tę szaloną przygodę z jej twórczością z pewnością może użyć treści jako wprowadzenia.


Polecam tę książkę ze względu na treść, formę i fantastyczne zdjęcia dobrej jakości. Naprawdę można się w niej zatopić i przeżyć niemały koncert. A to, że ma dla mnie wartość jako fanki to jest już kwestia drugorzędna. 


Małgorzata Górna

środa, 27 listopada 2024

"Poradnik grzebania kotów" - Mika Modrzyńska

09:00:00 0 Comments
Podcasty kryminalne są niezwykle popularne w dzisiejszych czasach. Makabryczne zbrodnie popełniane przez znanych psychopatów lub tych, których nie posądzalibyśmy o bycie seryjnymi mordercami, mają swoich wiernych fanów i sukcesywnie zyskują na popularności, zwłaszcza w formie audycji. Sama jestem fanką takich historii, szczególnie tych najbardziej niewyjaśnionych i wzbudzających wiele wątpliwości. Takową tematykę porusza Mika Modrzyńska w swojej intrygującej powieści pt. "Poradnik grzebania kotów", w której główna bohaterka, Stefania, sama jest zapaloną fanką podcastów kryminalnych. Tylko czy zdołałaby sobie poradzić, gdyby sama musiała stać się częścią kryminalnej historii?



 
Tytuł: "Poradnik grzebania kotów"
Autor: Mika Modrzyńska
Data wydania: 1 października, 2024
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 302
Moja ocena: 5/10
Autor recenzji: Julianna Kucner






Gdy trzynastolatka z biednego domu znika, mieszkańcy Brzózki, małej mazurskiej wioski, uznają to za ucieczkę. Swój błąd odkrywają dopiero piętnaście lat później, gdy przypadkowy turysta znajduje ciało dziewczyny w okolicznym bagnie.



Stefania powraca do rodzinnej wioski wkrótce po tym, jak znaleziono ciało Martyny, jej szkolnej przyjaciółki. Nigdy się nie przyznała, że tamtej feralnej nocy obiecała Martynie, że uciekną razem. Teraz, sfrustrowana brakiem skuteczności policji, zagubiona w życiu, postanawia wszcząć własne śledztwo. Wieś huczy od plotek i domysłów. By włączyć się w tę społeczność, do której nigdy tak naprawdę nie należała, Stefania postanawia skorzystać z pomocy sąsiada, niespełnionego artysty. Nietypowa para wpada na pewien trop…

Moje nadzieje co do powyższej pozycji były przeogromne. Opis brzmi naprawdę interesująco i myślę, że każdy fan nie tylko kryminalnych historii, ale również thrillerów, kryminałów czy powieści z emocjonującą akcją lub tych wymagających dużo przemyśleń, logiki by się skusił. Tak czy inaczej szczerze powiedziawszy nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana po przeczytaniu "Poradnika grzebania kotów".

Główna bohaterka to dość specyficzna postać, do której niezmiennie miałam mieszane uczucia. Podobały mi się jej spontaniczność i styl życia lekkoducha podróżującego po świecie, ale decyzje przez nią podejmowane niezmiernie mnie irytowały (zwłaszcza ta na samym końcu książki). Brakowało mi również więcej retrospekcji po jej powrocie do rodzinnej wsi Brzózki, ponieważ odniosłam wrażenie, że tak naprawdę mało miała z nią wspólnego. W dodatku ubolewałam, że relacja Stefanii z Asią nie została bardziej szczegółowo potraktowana. Brnąc przez powyższą powieść, doszłam do wniosku, że brakuje mi w niej rozwinięcia większości wątków. Na przykład chciałabym również dowiedzieć się więcej o relacji Stefanii z Martyną lub dowiedzieć się, dlaczego Stefania tak właściwie nie jest w stanie nigdzie sobie zagrzać miejsca. Taki niedosyt spowodowany pytaniami bez odpowiedzi poszerzonymi o filozoficzny bełkot sprawił, że zgubiłam przyjemność czytania historii Modrzyńskiej.

Sam koncept książki jest naprawdę intrygujący. Powrót do rodzinnej miejscowości i ponowne zmierzenie się z jej mieszkańcami po tak długim czasie nieobecności trzyma w napięciu i wywołuje ciarki na ciele. Społeczność egzystująca w Brzózce wywołuje niepokój i stawia pytania o to, kto tak właściwie jest odpowiedzialny za śmierć Martyny? Jeśli chodzi o akcje, w niektórych momentach nudziłam się nic niewnoszącymi do fabuły czy też do portretów postaci informacjami. Jednak muszę przyznać, że na końcu akcja gwałtownie przyspiesza i przyprawia o szybsze bicie serca. Mimo to nie zmieniło to mojego nastawienia do "Poradnika grzebania kotów".

Podsumowując, moje odczucia co do powyższej pozycji są mieszane. Z jednej strony polubiłam się ze Stefanią i z przyjemnością śledziłam jej losy, zwłaszcza gdy na jej drodze pojawił się Wincenty, natomiast z drugiej jej motywacje były dla mnie niezrozumiałe, a jej przemyślenia nużące. Wydaje mi się, że gdyby autorka mniej skupiła się na samej Stefanii, a więcej na wykreowaniu bardziej szczegółowego otoczenia, powieść byłaby dla mnie o wiele bardziej przyjemniejsza w odbiorze. Jednak wciąż zachęcam do przeczytania "Poradnika grzebania kotów", ponieważ może Wy dostrzeżecie w tej powieści coś, co mi umknęło :)

Wydawnictwu Zysk i Sk-a  dziękuję za egzemplarz recenzencki, autorce życzę dalszych sukcesów, a czytelników zachęcam do skomentowania powyższej zawartości w komentarzu :) 


sobota, 23 listopada 2024

Kalendarz adwentowy - Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska

13:05:00 0 Comments

“Święta to czas cudów. To czas, kiedy nawet najbardziej zimna osoba potrafi okazać serce. Jest to czas, kiedy otwieramy się na drugiego człowieka”







Autor: Jolanta Kosowska

Marta Jednachowska

Wydawnictwo: Nova Res

Data premiery: 08. 11. 2024
 
Autor recenzji: Magdalena Kwapich
 
Liczba stron: 264

W moim odczuciu: 6/10


 
„Kalendarz adwentowy” autorstwa Jolanty Kosowskiej i Marty Jednachowskiej to książka, która wprowadza nas w magiczny czas przedświątecznego oczekiwania. Jej fabuła osadzona jest w Domu Dziecka przy ulicy Zimowej we Wrocławiu, gdzie dwanaścioro wychowanków pod opieką kilku opiekunek przeżywa wyjątkowy adwent. Choć przesłanie książki jest wartościowe i dające do myślenia, sama historia pozostawiła we mnie mieszane uczucia.

Książka podzielona jest na 24 dni, które stanowią swoisty kalendarz adwentowy. Każdy dzień przynosi nowe wydarzenia z życia wychowanków i opiekunów domu dziecka. W placówce panuje szczególna atmosfera – opiekunki starają się jak najlepiej zadbać o swoich podopiecznych, organizując m.in. jarmark bożonarodzeniowy, by zebrać środki na potrzeby dzieci.

Ważnym elementem fabuły jest kalendarz adwentowy, który zamiast czekoladek kryje w sobie tajemnicze liściki. Dzieci odnajdują w nich motywujące przesłania, które zachęcają je do wiary w siebie, podążania za marzeniami i otwartości wobec innych ludzi. Ten aspekt historii jest szczególnie poruszający i skłania do refleksji.

Wśród bohaterów znajdziemy barwną grupę dzieci: od najmłodszej, siedmioletniej Marcelinki, przez 12-letniego fana piłki nożnej Szymona, uzdolnionego matematycznie Telemacha, po 14-letnią Jagodę, pasjonatkę jazdy na łyżwach i Natalkę z talentem plastycznym. Każde z dzieci wnosi coś wyjątkowego do opowieści, ale sposób, w jaki mówią i zachowują się, nie zawsze brzmi wiarygodnie. Na przykład trudno wyobrazić sobie, by dwunastolatek w swobodnej rozmowie użył stwierdzenia w stylu: „To psuje magię Adwentu i jego niepowtarzalność” (s.114), co sprawia, że dialogi momentami wydają się zbyt sztuczne.

Z dorosłych bohaterów wyróżniają się opiekunki: kochana przez dzieci pani Monika, surowa i zasadnicza pani Grażyna, która przygotowuje się do emerytury, oraz pani Marzena – dyrektorka zmagająca się z finansowymi problemami placówki.

Największym atutem książki jest jej przesłanie. Liściki i prezenty z kalendarza adwentowego przypominają dzieciom, że warto wierzyć w swoje możliwości i marzenia, a także uczą, by nie oceniać innych ludzi powierzchownie. To wartościowa lekcja, zwłaszcza w kontekście świątecznej atmosfery, która zachęca do refleksji nad tym, co naprawdę ważne w życiu.

Książka podkreśla również magię adwentu i świąt – czas, w którym można na chwilę zwolnić i spojrzeć na świat z wdzięcznością. Ten element zdecydowanie buduje klimat opowieści.

Choć książka porusza ważne tematy i zachęca do refleksji, sama fabuła wydaje się mało prawdopodobna i zbyt prosta. Relacje między bohaterami, wydarzenia i dialogi – wszystko wydaje się wyidealizowane i momentami oderwane od rzeczywistości. Dom dziecka w książce bardziej przypomina idylliczne schronienie niż miejsce, w którym dzieci często zmagają się z traumą i trudnościami.

Styl powieści również nie jest jej najmocniejszą stroną. Choć autorki starają się oddać emocje i klimat świątecznego czasu, język miejscami brzmi sztucznie, a dialogi, zwłaszcza w wykonaniu dzieci, wydają się mało naturalne.

„Kalendarz adwentowy” to książka, która z jednej strony zachęca do refleksji i wzrusza, z drugiej jednak pozostawia niedosyt. Przesłanie o marzeniach, wierze w siebie i empatii jest wartościowe, ale prosta i mało realistyczna fabuła nie każdemu przypadnie do gustu.

Polecam tę książkę tym, którzy szukają lekkiej, świątecznej lektury z magicznym przesłaniem. Jeśli jednak oczekujesz od powieści większej głębi, realizmu i dobrze skonstruowanego stylu, inne książki Jolanty Kosowskiej mogą okazać się lepszym wyborem.




czwartek, 21 listopada 2024

"Serce w grze" - Justyna Wnuk

12:00:00 0 Comments

Najlepsze rzeczy w życiu nie przychodzą łatwo, trzeba się o nie postarać.




Tytuł: Serce w grze


Autor: Justyna Wnuk


Data wydania: 04.11.2024


Wydawnictwo: Amare


Liczba stron: 406


Moja ocena: 2/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





W tym meczu stawką będzie… miłość


Aida Manzano, młoda pisarka z Barcelony, nie kryje swojej niechęci do piłki nożnej. Mimo to daje się namówić przyjaciółce na wspólne oglądanie meczu prosto z trybun. Rozgrywka nie robi na niej najmniejszego wrażenia – o wiele bardziej wolałaby być w domu i pracować nad swoją nową powieścią. Właśnie dlatego, po zakończeniu meczu Manzano próbuje jak najszybciej opuścić zatłoczony stadion. Niestety, manewrując między ludźmi, zostaje przypadkowo... uderzona w nos. Sprawcą okazuje się Nikomede Lear Aragona Verra, uwielbiany przez fanów piłkarz, który jednak w żadnym stopniu nie imponuje Aidzie. Ich rozmowa szybko przeradza się w napiętą wymianę zdań. Manzano jest pewna, że elektryzująca konfrontacja była jednorazowym incydentem, ale los ma wobec niej inne plany. Niefortunne spotkanie nieoczekiwanie staje się początkiem burzliwej relacji, której kroki śledzą nawet paparazzi. Niebawem Aida będzie musiała zadać sobie pytanie: czy w prawdziwym życiu, a nie tylko w książkach, istnieje miłość od pierwszego wejrze… uderzenia?



W ostatnim czasie rynek wydawniczy zasypują romanse sportowe, które zyskują coraz większą popularność zwłaszcza jeśli chodzi o te z hokejem w tle. Dlatego jako ich ogromna fanka, nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która jest właśnie takowym romansem, jednak skupia się na innej dziedzinie sportowej, a dokładniej piłce nożnej. Zmiana ta była o tyle ciekawa, bo choć hokej ma swój niezaprzeczalny urok, piłka nożna oferuje zupełnie inną dynamikę powieści jak i atmosferę.



Nigdy nie przekreślam historii już na samym początku, zawsze staram się doczytać do końca mimo wszystko, by przekonać się, czy negatywny aspekt należy do całości fabuły, czy tylko danej jej części. W tym przypadku jednak poległam i po ponad połowie odłożyłam historię, która w mojej opinii nie sprawiła, abym mimo męczącego mnie stylu pisania autorki, chciała czytać ją dalej.



Dokładnie jak wspomniałam, największym minusem historii jest styl pisania autorki, który już od pierwszej strony nie budził we mnie pozytywnych odczuć, a im dalej zagłębiałam się w historię, tym bardziej marzyłam o tym, by choć minimalnie on się poprawił, gdyż odbierał on jakąkolwiek przyjemność z czytania.



Kolejnym aspektem, który nie wzbudził we mnie chęci podjęcia walki dobrnięcia do końca, okazała się kreacja bohaterów. Zarówno Aida jak i Nikomede są bardzo płytcy, a dodatkowo równie irytujący. Ich emocjonalna płaskość i brak rozwoju sprawiają, że cała fabuła, która mogła mieć potencjał, traci na znaczeniu. Bez wyrazistych postaci, nie ma mowy o głębokim przeżywaniu ich przygód ani angażowaniu się w ich losy. I o ile jest to aspekt, na który wielokrotnie przymykam oko tak tutaj, przy innych równie rozczarowujących elementach, ciężko jest aż tak bardzo przymknąć oko.



Podsumowując, uważam ‘Serce w grze” autorstwa Justyny Wnuk za historię, która miała ogromny potencjał, jednak zbyt duża ilość niedopracowanych elementów przyczyniła się na jej niekorzyść. Tym samym nie zainteresowała mnie ona na tyle, by wzbudzić chęć poznania innych książek autorki.