Insta


czwartek, 31 października 2019

"Grecja. Gorzkie pomarańcze" - Dionisios Sturis

13:48:00 0 Comments


Nr. recenzji: 334
Tytuł: "Grecja. Gorzkie pomarańcze"
Autor: Dionisios Sturis
Liczba stron: 320
Data polskiego wydania: 19 czerwca 2019
Wydawnictwo: Poznańskie
W moim odczuciu: 9/10


Dionisios Sturis to autor, którego tożsamość definiują dwie odmienne kultury - polska oraz grecka. Obydwa te - jakże różne - światy składają się na jego niepowtarzalny punkt widzenia: sprawiają, iż nie jest on jedynie chłodnym reporterem, a społecznie i politycznie zaangażowanym uczestnikiem omawianych wydarzeń.

Jeśli chodzi o "Gorzkie pomarańcze", już na wstępie przekonujemy się, iż nie znajdziemy tutaj obrazu kraju, który znamy z kolorowych folderów reklamujących usługi biura podróży. Nie doczekamy się także odniesień do kultury antycznej, mitologii, czy dorobku filozofów. Cóż, wobec tego, autor ma nam do zaoferowania? Bardzo wiele, jak się okazuje już po kilkunastu stronach. Dionisios Sturis w swoim reportażu obnaża oblicze kraju pogrążonego w gospodarczym kryzysie, próbuje dociec społecznych i politycznych przyczyn owego stanu, jak również cofa się do historii wojennej i powojennej opisując losy własnej rodziny. Całość, pomimo dość gorzkiego wydźwięku, okraszona jest anegdotami z życia rodzinnego. Pomimo odważnego podejmowania trudnych tematów autor nie epatuje poczuciem krzywdy i niesprawiedliwości. Poszczególnie aspekty poruszanych problemów opisuje emocjonalnie, lecz z gracją i klasą.  

Książka ta prezentuje nam także garść ciekawostek, jak na przykład przeszłość Ikarii - wyspy, która przez krótki okres czasu była niepodległa i posiadała nawet hymn narodowy odmienny od greckiego. Możemy się też dowiedzieć o losie słynnych zabytków przywłaszczonych sobie przed laty przez Muzeum Brytyjskie. Sporo uwagi Sturis poświęca aspektowi imigrantów przybywających do Grecji w latach dwudziestych minionego wieku - motywacjom tejże migracji oraz wpływowi obecności ludności napływowej na sytuację w państwie. Myślę, iż Polacy mogą tutaj znaleźć wiele analogii do historii i trudnej przeszłości własnego kraju - autor obnaża niepokoje panujące w społeczeństwie, powszechne obawy i lęki, a także pewne osamotnienie tegoż narodu na mapie pozornie zjednoczonego świata.  

Zakończywszy lekturę, z pewnym poczuciem niedosytu, gdyż chciałabym sięgnąć głębiej i dowiedzieć się więcej, miałam ochotę zapoznać się z recenzjami innych czytelników, podyskutować, podzielić się własnymi spostrzeżeniami. Jakież było moje zdumienie, kiedy odkryłam, iż książka ta praktycznie nie posiada na blogach recenzji! Tym bardziej, iż nie jest to wydawnicza nowość, a pozycja dostępna na rynku od sześciu lat, wydana obecnie w innej szacie graficznej. Zatem zdecydowanie zachęcam do zapoznania się z nią nie tylko pasjonatów reportażu i literatury faktu, ale też miłośników historii rodzinnych i każdego, kto ma ochotę zobaczyć często odwiedzany w celach rekreacyjnych kraj w nieco szerszej perspektywie.  

wtorek, 29 października 2019

„Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności" Elżbieta Sidorowicz

14:30:00 0 Comments





Nr. recenzji: 333
Tytuł: „Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności"
Autor: Elżbieta Sidorowicz
Liczba stron: 512
Data polskiego wydania: 24 września 2019
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
W moim odczuciu: 7/10
Autor recenzji: Daria Pogodzińska

Ania wraz z rodzicami przeprowadza się do domu, który jest umiejscowiony pod Warszawą. Budynek to dawny dworek lub fragment folwarku z około XX wieku. Domek jest otoczony ogrodami oraz pętelkami dróg, znajduje się tam również jeziorko. Ania i jej tata są zachwyceni, lecz tego entuzjazmu nie podziela matka dziewczyny. Na rodzinę czeka ogrom pracy, by całą posiadłość doprowadzić do ładu oraz zrobić potrzebne remonty. Ania jest uczennicą liceum plastycznego. W szkole dostaje wiadomość, która wstrząsa nią całkowicie. Doszło do wypadku samochodowego, rodzice Ani nie przeżyli. Dziewczyna zostaje sama, bez bliskich, sama w domu bez prądu, gaz, telefonu. Nastolatkę czeka długa droga, aby wyjść na prostą.


Sięgając po tę książkę, nie nastawiajcie się na historię łatwą i przyjemną, bo ta historia to przeżycia dziewczyny, która została dotknięta tragedią. Ania jest bohaterką realną. Ciężko jest jej sobie poradzić ze śmiercią rodziców. Popada w depresje, czuję się jeszcze bardziej przygnębiona, ponieważ nie ma ogrom bliskich osób, a rodzina, która jej pozostała nie daje jej bliskości. Dziewczyna w swoim życiu, na szczęście, spotyka osoby, które są jej obce, ale bardziej jej pomagają i troszczą się o nią, niż rodzina, która jej została. Ania ma swoje słabe chwile, sięga po alkohol, czujność innych osób, pozwala, by nastolatka się opamiętała. Zaimponował mi w niej stosunek do chłopaków i miłości, nie często zdarzają się takie dziewczyny. Czytając tę powieść, widziałam podobieństwo do trenów Kochanowskiego, może to przez to, że bardzo dokładnie omawialiśmy je na lekcjach polskiego. Skojarzyło mi się to dlatego, że nastolatka często ma rozważania dotyczące śmierci, życia po oraz Boga. Ma pretensje do Najwyższego o to, że zabrał jej rodziców. Zastanawia się, gdzie rodzice trafili po śmierci. Zadaje także dużó pytań retorycznych. Czytelnik ma głęboki wzgląd do przemyśleń bohaterki, jej obaw, leków, żalu. Wszystkie rozterki Ani emanują pięknym językiem, sentencje są głębokie, pozostawiają dużo do myślenia, ale także zachwycają językiem.


Minusem dla mnie jest długość książki, ponieważ czytało to mi się długo, w pewnym momencie byłam już zmęczona ciągłymi przemyśleniami postaci. Książka liczy sobie ponad pięćset stron i przepełniona jest tragedią. Jestem osobą, która lubi akcję. W tej powieści nie ma jej dużo, ale w drugiej połowie bohaterka powoli staje na nogi, ma mniej załamań, więcej przebywa z ludźmi, więcej się dzieje. Podoba mi się to, że sytuacja się poprawiła, oraz mój humor w trakcie czytania. Zapoznając się z bólem i cierpieniem towarzyszącym bohaterce, sam odbiorca popada w przygnębienie. Mimo tego, "Okruchy gorzkiej czekolady" to książka, która skłoni czytelnika do przemyśleń oraz do przeżywania bólu wraz z bohaterką. Lepiej nie nastawiać się na ogrom akcji, lecz na spokojną, dramatyczną opowieść o bólu i stracie. Sądzę, że książka jest odpowiednia dla każdego, dla osoby młodej i starszej, dla chłopaka i dziewczyny. Autorka dysponuje pięknym językiem, a dla osób lubiących opisy będzie to miód na serce. Powieść bardzo dobrze osadzona jest polskich realiach, można więc bardziej wczuć się w historię, w klimat i zwyczaje panujące w święta.

poniedziałek, 28 października 2019

Rekursja - Blake Crouch

11:40:00 0 Comments
Gdy wchodzisz do świata science-fiction masz pewne obawy, być może czujesz się niepewnie, denerwujesz się. Czym? Masz wrażenie, że wszystko, co wiedziałeś do tej pory nie ma sensu, niczego nie rozumiesz. Jednak nie martw się na zapas, to minie. Dowiesz się rzeczy, które trudno pomieścić w umyśle.

Nr. recenzji : 332
Tytuł : "Rekursja"
Autorka : Blake Crouch
Liczba stron : 366
Data wydania : 17 września 2019
Wydawnictwo : Zysk i S-ka
W moim odczuciu : 10/10
Autorka recenzji : Małgorzata Górna



Od samego początku czułam, że ta książka ma to coś. Z reguły nie przepadam za tego typu opowieściami, ale przepadłam i nie żałuję. Historia zaczyna się od samobójstwa kobiety cierpiącej na ZNW - Zespół Nieprawdziwych Wspomnień. Nikt nie wie skąd się on wziął, jak bardzo jest zaraźliwy i jaką drogą się przenosi. Ludzie są przerażeni i nie wiedzą co robić, by temu zapobiec. Pewnego dnia budzą się z podwójnym zestawem wspomnień, zupełnie tak, jakby przeżyli więcej niż jedno życie. Na szczęście autor dzięki obszernej retrospekcji wszystko (albo przynajmniej większość) Nam wyjaśnia.
Główna bohaterka - Helena Smith - pracuje nad urządzeniem mającym pomóc w zachowywaniu pamięci. Robi to z myślą o chorej na alzheimera matce. Dzięki tajemniczemu przedsiębiorcy zyskuje szansę na realizację projektu, który w pewnym momencie wymyka się spod kontroli.

Tak jak wspominałam, z początkiem możemy mieć problemy i zanim zaczniemy składać puzzle ze strzępków informacji minie trochę czasu, ale warto się przebić, bo robi wrażenie. Mistrzowska intryga rozgałęziona na kilka alternatywnych rzeczywistości. Jestem pod ogromnym wrażeniem dla pracy jaką wykonał autor i wszyscy, którzy pomogli mu stworzyć Rekursję. Potrzeba było wysiłku, by zrozumieć, ale jeszcze większego by coś takiego stworzyć. Jest to pierwsza powieść science-fiction która wciągnęła mnie do granic. Nawet zarwałam jedną noc, czytając do drugiej nad ranem - tak bardzo nie mogłam się oderwać! Dodatkowo bardzo szybko się czyta, ale nie mam pojęcia czy to wina głębokiego zaintrygowania, czy język (bardzo przystępny swoją drogą). Być może jedno i drugie. Ważne jest też to, czego można doświadczyć w trakcie lektury. O bezsenności i ekscytacji już wiecie, co jeszcze?
Dzięki nieustannej, wartkiej i, co najcudowniejsze, zbilansowanej akcji opowieść cały czas podtrzymuje nasze zainteresowanie. Projekt owiany tajemnicą, walka z czasem o koniec świata (dosłownie!) , ale nie tylko. Różnorodność wątkowa to kolejny plus, mamy do czynienia z mieszaniem się linii czasu. Każda z nich jest spójna i logiczna. Nawet jeśli troszkę się zagubimy w akcji, to szybko się odnajdziemy. Fizyka i świat naukowy też się pojawia, ale mimo całej swojej zawiłości jest do zrozumienia dla "przeciętnego człowieka". Istny majstersztyk, połączenie prostoty i skomplikowania, realizmu z niemożliwym, miłości z nienawiścią. Dla mnie to ideał. Poważnie. Jeśli ktoś będzie mi kazał przytoczyć przykład tego typu powieści, bez wahania podam właśnie tę książkę. Polecam naprawdę gorąco! Fanom sci-fi, żądnym akcji i przygody, a także tym, których fascynuje motyw podróży w czasie.

Małgorzata Górna

niedziela, 27 października 2019

"Ani złego słowa" Uzodinma Iweala

15:00:00 0 Comments


"Ani złego słowa" to poruszająca opowieść o szeroko pojętej odmienności, nie tylko seksualnej. O tolerancji i jej braku, o stereotypach, o chęci i próbie znalezienia własnego "ja". I choć wiemy, że Uzodinma Iweala stworzył literacką fikcję, najbardziej poruszającym jest fakt, że ta historia i wiele jej podobnych są prawdziwe i dzieją się wokół nas.





Numer recenzji: 331

Tytuł: „Ani złego słowa"
Autor: Uzodinma Iweala
Tłumacz: Piotr Tarczyński
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 271
Data polskiego wydania: 18 września 2019
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
W moim odczuciu: 6/10



Niru, urodzony w Ameryce syn nigeryjskich imigrantów z pozoru ma wszystko. Jesienią rozpoczyna naukę na Harvardzie dzięki wybitnym osiągnięciom sportowym. Uczęszcza do kościoła, wierzy w Boga. Jednak pod maską idealnego życia czai się ciągły strach i chęć zdobycia uznania w oczach konserwatywnego rodzica, który, mimo że jest od tylu lat w Ameryce ciągle pamięta obraz wojny, zapijaczonego ojca i walkę o przetrwanie każdego dnia. Niru wie, że nigdy nie będzie tak dobrym synem jak jego starszy brat OJ. Wie, że jego chęć odnalezienia siebie a co za tym idzie próba przeciwstawienia się nigdy nie spotka się z akceptacją rodziców a zwłaszcza ojca.


Początkowo myślałam, że Iweala w swojej książce porusza problem homoseksualizmu i ogólnie pojętego coming outu. Nic bardziej mylnego, bo choć zabrzmi to dosyć górnolotnie, ta pozycja mówi nam o problemach egzystencjalnych. O problemie imigrantów w swoich nowych ojczyznach, o konflikcie między białym a czarnym, o rasizmie, o homoseksualizmie, o strachu i wielkiej samotności. I tutaj chciałabym poruszyć uniwersalny przekaz tej książki. Bo o ile tak jak wcześniej wspomniałam, to literacka fikcja, o tyle wiemy i zdajemy sobie z tego sprawę, że opisane w niej rozterki istnieją w prawdziwym życiu. Bo kto z nas nigdy nie próbował zaimponować rodzicom nawet wbrew samym sobie? Kto nie czuł się dobrze sam ze sobą? Kto nie pasował do kolegów ze szkoły czy z pracy? Kto uważał się za gorszego w powodu koloru skóry, włosów, z powodu wyglądu swojego ciała? "Ani słowa". To stwierdzenie pojawia się bardzo często, za często. W dobie wszechogarniającego hałasu słowo w dalszym ciągu ma moc sprawczą. "Ani słowa". A słowo w dalszym ciągu rani, w dalszym ciągu sprawia ból.


Podczas lektury trochę drażniło mnie wplecenia dialogów w narrację, bez wyodrębnienia a w wprowadzeniu w ciągły tekst. I o ile trochę zachwiało to moim skupieniem na książce, na tych dwustu siedemdziesięciu stronach nie jest zbytnio uciążliwe. Spotkałam się również z określeniem, że pisana jest językiem młodzieżowym, lecz absolutnie się z tym nie zgadzam. Wręcz przeciwnie, uważam, że to książka dla ludzi w każdym wieku. Podsumowując, warto ją przeczytać. Może nie jest dziełem wybitnym, może nie jest przesadnie dobra, ale porusza ważne sprawy dotyczące nas na każdym kroku. I właśnie dzięki uniwersalności i niejednoznaczności każdy odbierze ją na swój sposób. 


Aleksandra W.

czwartek, 24 października 2019

"Zaraz będzie po wszystkim" Grzegorz Uzdański

09:00:00 0 Comments
Od kilku lat poszukuję w polskiej literaturze książki, która mnie zachwyci. Są lepsze i gorsze, ale nie znalazłam takiej, która ma to coś. Małgorzata Halber ("Najgorszy człowiek na świecie") stwierdziła, "że nie ma w Polsce osoby bardziej utalentowanej od Grzegorza Uzdańskiego". Ja po lekturze przyznaję jej całkowitą rację.

Numer recenzji: 330
Tytuł: „Zaraz będzie po wszystkim"
Autor: Grzegorz Uzdański
Gatunek: literatura piękna
Liczba stron: 224
Data polskiego wydania: 18 września 2019
Wydawnictwo: WAB
W moim odczuciu: 9/10
 
 
 
 
 
Dom opieki, każdy dzień taki sam. Nieznośny w swej rutynie, upokarzający w swej powtarzalności. Śniadanie, toaleta, papieros, obiad, toaleta, "Wspaniałe stulecie", kolacja, toaleta. Jadzia, Tomek i Agata. Z pozoru kompletnie obcych sobie ludzi, znających się z domu opieki, gdzie Jadzia jest nieznośną i absorbującą pensjonariuszką, Tomek wolontariuszem chwilę po rozstaniu z dziewczyną a Agata pielęgniarką, dojrzałą kobietą z kryzysem w małżeństwie i problematyczną dorastającą córką. Choć zamknięci w jednej przestrzeni tak naprawdę każde z nich jest samotne. I co gorsza osamotnione w swej samotności. Tak, tak można.


Książka jest napisana językiem bardzo zabawnym, momentami prześmiewczym, aczkolwiek ten zabieg jest idealny. Czytamy dużo gderających i uciążliwych monologów Jadzi - typowe narzekanie starego człowieka. O innych dowiadujemy się od wszechwiedzącego narratora. Dzięki prostej fabule i historii, dzięki minimalnej ilości postaci, bez miliona nazwisk, imion i miejsc, skupiamy się nad tym, co najistotniejsze. I właśnie dzięki temu, że nie musimy się silić na zapamiętywanie i kojarzenie dochodzimy do najważniejszych spraw i te sprawy z nami zostają na długo po skończeniu czytania.


Nie można jednoznacznie zdefiniować samotności. Dla jednego to tęsknota za zmarłym mężem, żoną, za dziećmi, którzy szukając lepszego życia są na drugiej półkuli. Dla drugiego to samotność wśród tysiąca przyjaciół, z pozoru otoczony ludźmi, tak naprawdę nie mogący znaleźć z nimi nici porozumienia. Dla kogoś samotność to bezsilność, problemy w małżeństwie, problemy z dziećmi, problemy w pracy. To, że trzymasz kogoś pod rękę, że niedzielny obiad spożywacie przy jednym stole, że piątkowy wieczór spędzasz z tłumem ludzi. Też możesz być samotny. Niestety, w większości przypadków jesteś. Przyznaję, po samym tytule książki wiem, co możemy znaleźć w jej treści. I o ile na samym początku byłam przekonana, że tytuł jest zbyt brutalny, zbyt dosadny i trudny, tak po lekturze stwierdzam, że jest idealny. Nie będę nikogo oszukiwać, ale nie jest to książka o umieraniu. Ryzykowałabym nawet stwierdzenie, że wręcz przeciwnie. To książka o szukaniu lepszego jutra bez samotności. Ale przede wszystkim o nadziei, że ono nadejdzie.


Nie trzeba wymyślać nowych krain, osadzać historii w czasach zamierzchłym, opowiadać skomplikowanych waśni rodzinnych żeby poruszać ważne tematy. Ot, dom opieki i historia o samotności. Jakie to banalne, jakie proste, jakie niezachęcające i takie pospolite. Czy aby na pewno? Jak inaczej dotrzeć do nas, ludzi zabieganych, mających klapki na oczach, wiecznie nie mających czasu na sen, odpoczynek i dla najbliższych? Jak inaczej jak nie przez pokazanie miejsca, do którego, piszę to z pełną odpowiedzialnością, większość z nas prędzej czy później trafi? I wie, że o tym wiesz, wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę. Jesteśmy samotni tak jak oni.


Aleksandra W.

wtorek, 22 października 2019

Śpiewajcie z prochów. Śpiewajcie. Ward Jesmyn

15:30:00 0 Comments






Nr. recenzji: 329
Tytuł: „Śpiewajcie z prochów. Śpiewajcie"
Autor: Jasmyn Ward
Tłumacz: Jędrzej Polak
Liczba stron: 336
Data polskiego wydania: 13 luty 2019
Wydawnictwo: Poznańskie
W moim odczuciu: 6/10
                                     


"Śpiewajcie z prochów. Śpiewajcie" Jasmyn Ward, to powieść, która jest próbą zmierzenia się z problematyką trudnych relacji międzyludzkich. Na początku książka zapowiada się jako opowieść o prostej zwyczajnej rodzinie. Jednak wczytując się głębiej pojawiają się tajemnice, niedomówienia, które w końcowej części książki zostają ujawnione. Czytelnik poznaje sekrety czarnoskórej rodziny. Ojciec dwojga dzieci wychodzi właśnie z więzienia. Matka do tej pory mieszka z nastoletnim synem i kilkuletnią córką u swoich rodziców. Dzieci praktycznie od początku wychowywane są przez dziadków. Odpowiedzialność odgrywa bardzo ważną rolę w życiu całej rodziny. Nie wszyscy dorośli są w stanie sprostać trudom życia codziennego. Wychowanie dzieci jest sprawdzianem dla rodziców. Niekiedy zdarza się, że to dzieci podejmują bardziej przemyślane decyzje niż ich rodzice, wykazują się większą odpowiedzialnością. O tym właśnie opowiada pisarka w tej wielowarstwowej, barwnej powieści. 



Autorka bardzo oschle, oszczędnie opisuje całą rodzinę.Nie chce chyba aby czytelnik polubił kogokolwiek z tej rodziny. Na plan pierwszy wysuwają się zawiłości psychologiczne, niesnaski z przeszłości, których nie mogłem do końca rozgryźć. Ale mimo wszystko brnąłem dale, mimo że miałem przeświadczenie, że może być ciężko. Wszystko nakręcał ponury, mroczny klimat, który zafundowała nam pisarka. Wyczekiwałem finału tej opowieści. Byłem przekonany, że wtedy ujawni mi się cel, przesłanie które skryła autorka. Na drodze rodziny staje śmierć pod postacią duchów, która jawi się jako główny bohater. Zjawia się w każdej opowieści snutej przez członków rodziny. Śmierć, która żyje i postrzegana jest jako osoba realna. Nie przemija, trwa nadal na ziemi. Jak określiła to jedna z bohaterek:,,zmarli przechodzą na drugą stronę drzwi, ale nie odchodzą".Umarli są łącznikami między światami, przenikają do życia ziemskiego. Nie wszystko jest czarne lub białe. Kolory łączą się, mieszają. W tej historii gubią się sami bohaterowie. Nie wiadomo co będzie dalej, jak potoczy się ich życie, jak dalej odnajdą się w świecie, który ich otacza.Same niewiadome, a czas nieubłaganie podąża w stronę rozwiązania tej opowieści. Jest coraz straszniej. Dusze zmarłych nawiedzają mieszkańców domu i nie chcą ich opuścić. Pragną pozostać z nimi na zawsze.



We wszystko wplątane zostały ptaki, które śpiewają dla zmarłych, można stwierdzić, że są na ich usługach. Stąd tytuł książki "Śpiewajcie z prochów. Śpiewajcie". Książka nie jest łatwa w odbiorze. Fabuła nie jest tutaj najważniejsza, praktycznie odgrywa pomocniczą, poboczną rolę. Jest uzupełnieniem głównej myśli, która wypływa z wnętrza, z głębi duszy. Zawiłe relacje międzyludzkie mogą spowodować, że bliscy oddalają się jeszcze bardziej od siebie. Na pewno nie należy zniechęcać się na początku tej lektury, można podjąć wyzwanie, przebrnąć do końca książki. Zastanowić się, poszukać przesłania, spróbować rozważyć temat, który zaproponowała autorka. Ja sam dałem się ponieść tej historii. Nie wszystko jest proste w życiu i układa się po naszej myśli. Takie przemyślenia odcisnęła na mnie ta książka. Autorka zabrała mnie w podróż, której do końca opowieści nie mogłem rozszyfrować. Najważniejsze w tym wszystkim jest życie, więź z bliskimi i nieustanne poszukiwanie własnej tożsamości.


Autor recenzji: Łukasz Kurek