Pokazywanie postów oznaczonych etykietą insignis. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą insignis. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 4 sierpnia 2025

"Kolonia" - Max Kidruk

12:30:00 0 Comments

Moją słabością od zawsze jest gatunek science ficion, który lubię nie tylko za wizje świata i przyszłości, ale za to, że stawia wiele pytań nad ludzką egzystencją, postępem i granicami moralnymi. To właśnie ta zdolność do zadawania trudnych pytań i umieszczania ich w niecodziennych realiach sprawia, że po ten gatunek sięgam z ogromnym entuzjazmem.




Tytuł: Kolonia

Autor: Max Kidruk

Data wydania: 18.06.2025

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 1096

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Rok 2141. 

Ludzkość na Ziemi nie otrząsnęła się jeszcze po clodis – największej pandemii od półwiecza – kiedy pojawia się nowy patogen, który infekuje wyłącznie kobiety w ciąży. Grupa immunologów stara się rozpoznać jego naturę oraz znaleźć możliwe powiązania z rejestrowanymi od jakiegoś czasu na całej planecie wyrzutami neutrin. Tymczasem populacja Kolonii marsjańskich przekracza sto tysięcy mieszkańców; aż jedna trzecia z nich urodziła się już na Czerwonej Planecie. Jednak to nie oni zajmują najlepsze posady w zaawansowanej technologicznie gospodarce Marsa i politycznych strukturach: przegrywają z ziemskimi superspecjalistami i są zmuszani do ciężkiej, niemal niewolniczej harówki, wykonując fizyczną, niewymagającą kwalifikacji pracę. Cierpliwość urodzonych na Marsie powoli się kończy, z roku na rok coraz bardziej pragną zmian, lecz nie zdają sobie sprawy z tego, że transformacja, o której marzą, może położyć kres istnieniu Kolonii… Czy budowana od niemal stu lat społeczność marsjańska zadrży w posadach od eksplodującej rewolucji? Kolonia z przerażającą wręcz wiarygodnością kreśli nie tylko obraz wielokulturowej, międzynarodowej społeczności marsjańskiej i nieustannych tarć w jej wnętrzu, ale także ponurą wizję Ziemi – planety, która wciąż jeszcze jest naszym domem. Historia opowiedziana z perspektywy kilkunastu zapadających w pamięć bohaterów – zarówno Ziemian, jak i kolonizatorów – prowadzi czytelnika przez swoje meandry i odkrywa punkty styku w najmniej oczekiwanych momentach. Zmusza przy tym do głębszej refleksji o geopolitycznej przyszłości Ziemi, o nadchodzącej możliwej katastrofie ekologicznej, o mocarstwach pod rządami szaleńców oraz o tym, czy ekspansja ludzkości i podbój kosmosu rzeczywiście staną się naszą jedyną nadzieją.


Stąd też sięgnięcie po “Kolonię” autorstwa Maxa Kidruka uznałam za konieczność. Zainteresowała mnie nie tylko akcją toczącą się na Marsie i trudnych tam warunkach, ale również zapowiedzią bardziej ambitnej, złożonej opowieści. Liczyłam na mocną, przemyślaną historię, która połączy ze sobą napięcie i refleksję, dając mi coś więcej niż tylko kolejny „kosmiczny thriller”. Niestety, choć niektóre elementy faktycznie zasługują na uznanie, to całościowo powieść pozostawiła mnie z dość sporym rozczarowaniem.


Sam koncept ma ogromny potencjał, zwłaszcza jeśli chodzi o dwutorowość akcji, gdzie z jednej strony dostajemy obraz życia na Marsie i tamtejszych problemów, z drugiej historia ludzi na Ziemi, którzy mierzą się z trudną do identyfikacji chorobą. Niestety jego realizacja, okazała się już mniej ciekawa. Na samym początku mamy do czynienia z dość ciekawym stylem autora, który, choć nie powala, pozwala wciągnąć się w świat przedstawiony. Jednak im więcej poznawałam historii, tym bardziej dawały mi się we znaki liczne i rozbudowane opisy, które wielokrotnie przypominały zapychacze, a nie istotne elementy fabuły, dodatkowo sprawiały, że jeszcze szybciej rozpraszałam się, mając potem problem w ponowne zaangażowanie się w fabułę. Zamiast dynamicznej, angażującej historii, czytałam momentami coś bliższego raportowi technicznemu czy rozdziałowi podręcznika. Przez to coś, co początkowo było atutem, zaczęło działać na niekorzyść. 


Niestety sporym minusem całości są również bohaterowie. Choć ich liczba nie jest duża, to paradoksalnie czułam, jakby było ich zbyt wielu, gubiłam się w tym, kto jest kim, gdzie, jakie ma powiązania i za co jest odpowiedzialny. Co niesie za sobą również to, że w mojej opinii są oni nijacy, trudni do odróżnienia, a tym bardziej do zapamiętania nie tylko jako osobne jednostki, ale również w grupach, miałabym problem określić ich umiejscowienie. A to z kolei odbiło się w znaczący sposób na obiorze historii, bo o ile na opisy, jestem jeszcze w stanie przymknąć oko, tak tutaj, mając do czynienia już z dwoma dość znaczącymi słabszymi elementami, ciężko było mi się zaangażować w fabułę. Zamiast poczuć się, jakbym sama towarzyszyłam bohaterom, czułam, że jestem jedynie biernym obserwatorem, który notuje kolejne zdarzenia, ale nie czuje ich prawdziwej wagi. Nawet momenty, które powinny być przełomowe, nie wywołały u mnie większej reakcji.


Podsumowując “Kolonia” autorstwa Maxa Kidruka to historia, która na pewno znajdzie swoich fanów, zwłaszcza wśród osób lubiących bardziej techniczne podejście do science fiction i mniej emocji. Dla mnie niestety jest to spore rozczarowane. Mimo ciekawego konceptu i potencjału, który niewątpliwie tkwi w samej fabule, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Styl pisania momentami staje się nużący przez nadmiar opisów i technicznych szczegółów, które nie zawsze są potrzebne i często spowalniają tempo akcji. Brak równowagi między aspektem naukowym a emocjonalnym sprawia, że trudno było mi się zaangażować w losy bohaterów i przeżywać ich problemy. Bohaterowie, którzy są nijacy i dwutorowa narracja, która choć ciekawa, w teorii nie została poprowadzona w sposób spójny i angażujący, co jeszcze bardziej utrudniało pełne zanurzenie się w świat przedstawiony. Dla mnie niestety była to lektura wymagająca cierpliwości i daleka od satysfakcji, jakiej oczekiwałam po tak obiecującym tytule.

niedziela, 3 sierpnia 2025

"Swift and Saddled" - Lyla Sage

12:00:00 0 Comments

Swoje pierwsze spotkanie z twórczością Lyli Sage miałam przy okazji lektury “Done and Dusted”. Swojski klimat małego miasteczka, westernowe klimaty wręcz krzyczały, abym je poznała. I choć historia miała w sobie wiele uroku, coś nie do końca ze sobą współgrało. Mimo to dostrzegłam w historii potencjał, który sprawił, że chciałam więcej. Pozytywne aspekty przyciągnęły mnie na tylr, że bez większych wątpliwości sięgnęłam po drugi tom, licząc, że tym razem dostanę historię, na jaką liczę.




Tytuł: Swift and Saddled

Autor: Lyla Sage


Data wydania: 16.07.2025


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 358


Moja ocena: 8/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Cudowny powrót na ranczo Rebel Blue z powieści Done & Dusted: tym razem wasze serca skradnie romans Ady i Wesa!


Ona – dziewczyna z miasta, która już nie chce się z nikim wiązać.


On – kowboj, który i tak jej pragnie.


Mężczyzna, który się o nią zatroszczy – to ostatnie, czego obecnie potrzebuje Ada Hart. Wyleciała z college’u, jej małżeństwo zakończyło się katastrofą, aż w końcu odbiła się własnymi siłami od dna. Teraz ufa już tylko sobie – i jak dotąd całkiem jej z tym dobrze. Prowadzi własną firmę, a jedno z największych rancz w Wyoming właśnie zatrudniło ją do realizacji najważniejszego projektu w jej karierze. Kiedy Ada przybywa do Meadowlark, trafia do obskurnego baru, gdzie czuje na sobie spojrzenie przystojnego kowboja. W dziwnych okolicznościach zostawia go z nieoczekiwanym pocałunkiem i prawie żałuje, że nigdy więcej go nie zobaczy… Tyle że ów kowboj to jej nowy szef. Weston Ryder – facet, któremu ewidentnie dopisuje szczęście. Kiedy tajemnicza kobieta z baru okazuje się nowo zatrudnioną projektantką, czuje, że wygrał los na loterii. Problem w tym, że Ada poza pracą nie chce mieć z Wesem nic wspólnego. Jest przekonana, że namiętność między nimi szybko wygaśnie. Czy uda im się zakończyć wspólny projekt, nie ulegając pokusie? A może oboje zaryzykują swoje marzenia i dadzą szansę miłości?



Już od pierwszych stron widoczna była zmiana i większa pewność autorki. Każdy element był bardziej przemyślany, począwszy od tempa wydarzeń, przez relacje, po otoczenie historii.  A to, co wcześnie najbardziej urzekające, czyli sceneria rancza nie traci na swoim klimacie, a wręcz jeszcze bardziej skupia on uwagę czytelnika. 



Poprawa zachodzi również w stylu pisania autorki, który przestaje być infantylny i nużący. Nabiera płynności i balansuje pomiędzy humorem a chwilami dramatu. Tam, gdzie w pierwszym tomie, pojawiał się chaos, tutaj panuje spójność. Dodatkowo autorka nie w przyjemny sposób oddaje klimat urokliwego miejsca, ale również wewnętrzne przeżycia bohaterów. A skoro już przy kwestiach stylistycznych jesteśmy, muszę wspomnieć o poprawie tłumaczenia. W pierwszym tomie zdarzyły się nienaturalne sformułowania, dziwne konstrukcje zdań lub zbyt dosłowne przekłady, jednak tutaj jest to bardziej dopracowane i przyjemniejsze, nawet jeśli jakieś błędy pojawiają się, nie wybijają one z rytmu czytania.



Równie znaczącą różnicą, jaka wychodzi przy porównaniu obu tomów, jest to, że historia rozwija się w bardziej naturalnym tempie. Nie ma tutaj nagłego przyśpieszenia i przeskoczenia wielu elementów, za to pojawia się bardzo dobrze widoczny ciąg przyczynowo-skutkowy.  Jest też więcej przestrzeni na wewnętrzne przeżycia bohaterów i ich rozwój, co w połączeniu z tym jak pisze autorka, daje bardzo dobry rezultat.



Nie mogłoby się obyć, bez wspomnienia o bohaterach, a w tym przypadku jest to konieczne. Ada to postać, która już od pierwszych stron wyraźnie pokazuje swoją niezależność i twarde stąpanie po ziemi, przy takim połączeniu można by spodziewać się po niej bycia wredną, a jednak zaskakuje ogromną dobrocią, choć zadziorności nie jej to nie zabiera. W jej charakterze widać wewnętrzne napięcie między potrzebą kontroli a pragnieniem, by w końcu pozwolić sobie na słabość. Natomiast Wes to bohater, który roztopi każde serce. Nie rzuca słów na wiatr, mówi niewiele, ale kiedy już coś powie, to trafia prosto w punkt. Jest ostoją, kimś, kto nie musi niczego udowadniać, bo jego siła leży w stabilności, wyrozumiałości i gotowości do bycia obok, nawet wtedy, gdy wszystko inne się wali. Prostota, ale mnie dokładnie tym kupił.



Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.



Podsumowując “Swift and Saddled” autorstwa Lyla Sage to historia, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, nie tylko poprawą w wielu kwestiach względem poprzedniego tomu, ale również tym, co dla tej historii nowe. Bohaterowie, których nie da się nie polubić, dobre tempo akcji, styl autorki, który jest przyjemny i to, co najbardziej urzekające to wiejski klimat. Dla mnie to bardzo udany drugi tom, który podnosi poprzeczkę całej serii i daje nadzieję, że kolejne będą tylko lepsze.


wtorek, 22 lipca 2025

"O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)" - Miki Liukkonen

18:00:00 0 Comments

Czasem zbyt trudno ubrać w słowa to, co wywołuje dana historia, bo nie chodzi o fabułę, styl i emocje, ale o to, w jaki sposób wchodzi do głowy, wpływa na myśli, spojrzenie na świat, a nawet codzienne decyzje, dotyka w najbardziej nieoczywistych sferach życia, trafia w bolesne miejsca, o których istnieniu może sami nie mieliśmy pojęcia. W takich chwilach słowa są niewystarczające, by oddać to, co zrobiła dana historia, to jaki zamęt wywołała. Ale to właśnie wtedy recenzowanie staje się czymś więcej, czymś, co zmusza do znalezienia sposobu, by przekazać całe jej dobro i uczynić czymś trwałym w pamięci.




Tytuł: O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)

Autor: Miki Liukkonen

Data wydania: 04.06.2025

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 942

Moja ocena: 10/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka



7 dni akcji

100 postaci

misternie skonstruowana fabuła

mnóstwo dygresji i wspomnień

anegdoty i opowieści w opowieściach

Epickie, szalone dzieło wymalowane na zdumiewająco rozległym płótnie.

Przedstawia zwykłych ludzi i niezwykłe wydarzenia, nerwice, obsesje i irracjonalne zjawiska, których być może boicie się tak, jak dziecko boi się nocy bez gwiazd.

Opowiada o tym, co już znacie i co czujecie, ale o czym prawdopodobnie nigdy nie czytaliście w powieści.

***

W O przeczytacie o drużynie pływackiej przygotowującej się do olimpiady, o firmie projektującej z artystycznym zacięciem dziecięce zjeżdżalnie i o mężczyźnie, który ucieka przed nerwicą do swojej ogrodowej szopy.

O śledzi losy Romów handlujących końmi, którzy dzięki tunelowi czasoprzestrzennemu wyprzedzają ziemski czas o całe dwie godziny.

O opisuje zagrażające życiu eksperymenty przeprowadzane przez fanów, a właściwie fanatyków Jana Sebastiana Bacha, którzy bez mrugnięcia okiem wyeliminują każdego, kto stanie im na drodze.

W O znajdziemy nieśmiałego, wycofanego chłopca, który komunikuje się ze światem za pomocą karteczek Post-it ®, oraz narkomana bytującego pod łodzią w Hiszpanii; przez dziurę w odwróconym kadłubie podziwia on niebo, o którym my możemy tylko marzyć.

O bierze za rękę osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi i cierpliwe pokazuje im, jak krok po kroku przygotować fricassee z kurczaka.

Lecz przede wszystkim O jest monumentalną opowieścią o tym, czym w naszym świecie jest codzienność i jak w niej żyć.


To właśnie “O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)” jest historią trudną do zdefiniowania. Nie dostajemy tutaj linearalnej fabuły, a zdarzenia, wspomnienia, myśli i skojarzenia, które w jakiś sposób są ze sobą powiązane. Nie jesteśmy również prowadzeni za rękę w tym wszystkim. Zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, gdzie nie panują żadne znane nam zasady, celem staje się odkrycie powiązań i zrozumienie nie tylko bohaterów i ich tożsamości, ale również zwykłej codzienności.


Zamiast jednego bohatera, jest ich wielu, dziesiątki, a nawet setki niekiedy zaledwie zarysowanych, innym razem wnikliwie przedstawionych. Przecinają się w zwykłym codziennym życiu, mijają się na ulicach, czasem tworzą wspólną część historii, jednak ciągle pogrążeni są w świecie pełnym bodźców, choć pustym.


Samo to jak zostało to opisane, wymaga sporego uznania nie tylko dla autora, ale również tłumacza. Choć jest to wymagająca lektura, stanowi ucztę nie tylko dla duszy, ale również dla głowy. Mimo wszystko ta trudność nie przytłacza, z czasem również pokazuje swój cel i to, co ma do przekazania. Miki Liukkonen nie boi się bawić słowem, tak samo jak długich, zawiłych zdań, które czasem poruszają wiele odmiennych wątków, choć ciągle są przy tym spójne. Styl pisania przypomina bardzo mocno melodię — każde słowo, akcent na daną sytuację czy zmiana tempa w obu przypadkach muszą być tak samo przemyślane. 


Największą trudność w tym wszystkim nie stanowi opisanie uczuć towarzyszących w trakcie czytania, a tego co działo się po zamknięciu książki. W tak rozbudowanej fabule wiele rzeczy ma prawo umknąć, fragmenty, nazwiska, czy przemyślenia, jednak ciężko zapomnieć o uczuciu tak przeszywającym od środka. Uczuciu jakby ktoś przekierował wzrok na inne aspekty, a to, co nagle dostrzegło się, nie wygląda ani lepiej, ani gorzej. Wygląda jak coś, co każdy z nas widział już, jednak przykryte maskami, filtrami i fałszem. To wtedy świat staje po prostu prawdziwy, bez ukrywania, ale i trudniejszy do zniesienia, choć bliższy nam. 


Po czymś takim nie da się ukrywać, że nie dostrzega się pewnych aspektów — lęków, które od zawsze nam towarzyszą, samotności, która czeka cicho w kącie czy pustki, która czasem nie pozwala wkroczyć czemuś nowemu, czemuś, czemu uda się ją zastąpić. Autor nie pokazuje, a zmusza czytelnika, by spojrzeć na to co znane, na nowo. Dostrzec to co niewygodne, może nawet początkowo zbyt bolesne zmusza do spotkania sam na sam, to wtedy przychodzi coś, co pozwala zrozumieć, że uciekanie niczego nie rozwiąże, a tym bardziej zatracanie się w rzeczywistości pozornie dobrej.


"Są więc lęki: nasilone tak bardzo, że stają się ciałem, bo chcemy, aby je miały, lecz odwracanie wzroku nie jest dłużej możliwe: świat nabił się do pełna, przekarmił wiedzą, alternatywami i niepewnościami tego szatańskiego informacyjnego tsunami człowiek się boi jak dach z kruchego szkła, który w każdej chwili może zwalić mu się na łeb, ale nie zostało już nic innego, jak tylko gapić się na niego z zadartą głową i czekać…"

Dla mnie “O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)” autorstwa Miki Liukkonen to coś więcej niż książka. To lektura, która nie towarzyszyła mi w codzienności, a prowadziła przez nią na nowo. Wielokrotnie niechętnie i brutalnie, jednak zawsze w kierunku czegoś, czasem głośnego, innym razem nagłego, ale bywały również dni, gdy podążałam za nią w kierunku ciszy. Ciszy, w której wybrzmiewały rzeczy wcześniej pragnące zagłuszenia. Myśli, które czekały na przestrzeń i emocji, które nie miały prawa głosu.


poniedziałek, 2 grudnia 2024

Psychologia dla zabieganych. Mała książeczka o naszych niesamowitych umysłach

12:00:00 0 Comments

Jesteśmy w stanie powiedzieć wiele na temat każdego człowieka, którego widzimy: jakie ma rysy twarzy, jak się ubiera, jakiego jest wzrostu i wymienić cechy wyróżniające go z tłumu. Wszystkie te rzeczy dotyczą wyglądu zewnętrznego. A co z wnętrzem? To wielka tajemnica - wiedzą o nas tylko tyle ile im pokażemy. Dlatego, żeby nieco rozjaśnić sobie trochę takich "tajemnic" zagłębiłam się w książkę Johnn'ego Thomsona "Psychologia dla zabieganych". 



Tytuł:
 Psychologia dla zabieganych. Mała książeczka o naszych niesamowitych umysłach.

Autor: Johnny Thomson

Data wydania: 13 listopada 2024

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 552

Moja ocena: 8/10

Autorka recenzji: Małgorzata Górna


  
    Johnn'ego Thomsona możecie kojarzyć ze względu na jego poprzednie publikacje z serii "Dla zabieganych". Bardzo podoba mi się idea "małej" książki z wieloma wątkami po trochu, by można było wyciągnąć główny sens podejmowanego tematu, a jeśli najdzie nas ochota - zagłębianie go dalej na własną rękę. Z drugiej strony zastanawiałam się nad tym jak trudno jest określić i wybrać, które tematy z dziedziny psychologii są najważniejsze (i równocześnie interesujące), a potem ewentualnie z czego zrezygnować (by książka nie była grubsza trzykrotnie od pierwszego założenia).


    Dobrane zagadnienia obejmują psychologię: zdrowia, pracy, kliniczną, poznawczą, rozwojową, społeczną, edukacyjną, sądową, eksperymentalną, biopsychologię. Jest tego całkiem sporo, ale zostało to zgrabnie przedstawione i zredagowane w krótkich rozdziałach. Wyjaśnienia nie wymagają od nas specjalistycznych umiejętności i wykształcenia akademickiego, a do tego są poparte analogicznymi przykładami, by jeszcze lepiej nam zobrazować i pomóc zrozumieć zachodzący mechanizm psychologiczny. Nie wiem, czy jest łatwiejszy sposób by czytelnik mógł przyswoić wiedzę z książki. 


    Co ciekawe, o wielu rzeczach na pewno już wiecie, ale nie macie pojęcia że wiąże się to z waszym mózgiem i psychologią. Przez wiele lat ta dziedzina była niedoceniana, zyskując niepochlebne miano szarlatanerii. Moim takie książki jak ta (i liczne eksperymenty, badania, publikacje przez poprzednie stulecia) poprawiają jej status naukowy i medyczny dając możliwość czerpania wiedzy tak po prostu, z chęci zagłębiania tematu przez szersze grono.


    Jestem tą książką absolutnie zachwycona (chyba nawet bardziej niż poprzednimi). Ciekawe tematy, uproszczone, poparte przykładami, wciągająca, pobudzająca do myślenia i dalszego eksplorowania, motywująca do działania i zmieniania swojego nastawienia do pewnych spraw. Właśnie taka, jaka powinna być. Interesuję się psychologią już od kilku ładnych lat, więc nie jest to dla mnie pierwsza książka tej kategorii i wiem co mówię. Niesamowicie ważne jest wykazywanie i wyjaśnianie, a nie tylko określanie z założeniem "radź sobie sam". Doceniam włożony wysiłek w reaserch i omówienie, bo to naprawdę świetnie wykonana praca.


    Czy uważam, że każdy powinien przeczytać tę książkę? Nie, ale myślę, że każdy powinien spróbować do niej zajrzeć i zapoznać się choćby z kilkoma rozdziałami. Mówią, że wiedza daje moc, a niewiedza szkodzi...Więc? Nie macie nic do stracenia, a wiele do zyskania. Nawet nie wiecie do czego nasz niesamowity mózg jest zdolny (nie bez powodu uzyskał miano najważniejszego organu w ludzkim ciele)! Jest to książka, którą warto mieć choćby w pamięci, bo jest jedną z tych wartościowych i pomagających otworzyć umysł czy poszerzać horyzonty. Zaryzykujcie i lećcie po "Psychologię dla zabieganych", szczególnie jeśli wydaje Wam się, że w całym waszym pomieszaniu z poplątaniem nie dacie rady przeczytać książki.



Małgorzata Górna

czwartek, 28 listopada 2024

"Taylor Swift. Za kulisami piosenek" - Annie Zaleski

16:00:00 0 Comments
 O Taylor Swift słyszeli chyba wszyscy, a jeśli nie to musieli się o to naprawdę postarać. The Eras Tour odbywające się w wielu miejscach na świecie przyciągnęło tłumy i nadal odbija się szerokim echem. To trwająca ponad rok trasa koncertowa artystki, gdzie każdy ze 149 koncertów trwa ponad trzy godziny. Jest to artystyczna podróż przez albumy-epoki Taylor. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ ta książka to taka cicha, spisana mini-wersja The Eras Tour, którą każdy z nas może przeżywać.



Tytuł:
 Taylor Swift. Za kulisami piosenek

Autor: Annie Zaleski

Data wydania: 27 listopada 2024

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 656

Moja ocena: 7/10

Autorka recenzji: Małgorzata Górna


  
  Nie wiem kiedy rozpoczęła się moja fascynacja twórczością Taylor Swift, ale było to jakieś 15 lat temu. Jej popularność rosła z roku na rok, już wtedy było widać, że ma zadatki na wielką gwiazdę. Obecnie wygrała 449 nagród, w tym 14 nagród Grammy. Jest niesamowicie utalentowana zarówno wokalnie jak i pod względem płodności twórczej. Autorka, dziennikarka muzyczna, Annie Zaleski musiała dopisywać książkę, ponieważ Taylor niespodziewanie ogłosiła kolejną płytę!

Być może nasuwa się myśl, że popularność zapewniło jej bogate życie uczuciowe, bo było ono szeroko komentowane w mediach na całym świecie, ale nie. Ta książka ma zwrócić naszą uwagę na jej twórczość, to czym się inspiruje i jak tworzy. Odwróćmy na chwilę oczy od tego jaka myślimy że jest przez pryzmat tego co o niej piszą i mówią. Skupmy się na tym, co ONA ma do powiedzenia przez swoją muzykę.


  Jako młoda dziewczyna wiedziała czego chce, pisała piosenki "na kolanie", od tak o tym co przeżywali jej rówieśnicy, rodzina czy ona sama. O "Fearless" powiedziała:

 Czasami piosenki o miłości nie powstają na podstawie tego, co właśnie przeżywasz. Ta jest o najlepszej pierwszej randce, na której jeszcze nie byłam.
 
  Demontuje opinię jakoby każda piosenka była o byłym chłopaku bądź nieudanym zauroczeniu. Bazuje na emocjach jakie w niej buzują i uzupełnia o pasujące słowa by jak najlepiej oddać stan przeżywania. Stąd bierze się jej sukces - z nieustępliwości, śpiewaniu o emocjach i byciu autentyczną. Zaczynała już jako nastolatka i miała grupę odbiorczą w swoim wieku, co dawało słuchaczom sygnał, że nie są sami z nastoletnim zagubieniem. 


  Koncepcja książki jest prosta - każdy rozdział to era Taylor, a każdy z nich zawiera tytuły piosenek wraz z opisem. Opisy nadmieniają współtwórców, inspiracje, historie z nimi związane czy proces ich tworzenia, jest to świetny sposób na zaprezentowanie całej dyskografii artystki. Odniosłam jednak wrażenie, że "historia" każdego z kawałków została ograniczona (autorka potwierdziła moje przypuszczenia, tego wszystkiego było po prostu za dużo i trzeba było się skupić na najważniejszych elementach, a przy tym trzymać się pewnego schematu).


  Czy jest to coś nowego i zaskakującego? Moim zdaniem nie, ale nie oznacza to, że książka nie jest dobra. To pozycja obowiązkowa dla Swifties! Włożono w nią mnóstwo pracy (godziny reaserch'u i słuchania piosenek, by na koniec to wszystko w skrócie opisać). Jeśli jest się fanem Taylor Swift, ta pozycja może być "uzupełnieniem", czy przypominajką. A jeśli ktoś dopiero chce rozpocząć tę szaloną przygodę z jej twórczością z pewnością może użyć treści jako wprowadzenia.


Polecam tę książkę ze względu na treść, formę i fantastyczne zdjęcia dobrej jakości. Naprawdę można się w niej zatopić i przeżyć niemały koncert. A to, że ma dla mnie wartość jako fanki to jest już kwestia drugorzędna. 


Małgorzata Górna

niedziela, 17 listopada 2024

"My. Kronika upadku" - Dmitry Glukhovsky

12:00:00 0 Comments

Twórczość autora od zawsze miała w sobie coś, co sprawiało, że chciałam zapoznać się z jego dziełami, nigdy nie było jednak okazji, gdyż po sięgnięcie po tak kultowe książki jak “Metro 2033” czy “Outpost” nigdy nie czułam się gotowa. Dopiero “My.Kronika upadku” zmotywowała mnie, by zapoznać się z tym, co autor ma do powiedzenia, a tym samym sięgnąć po gatunek, którego najlepszych utworów jeszcze nie poznałam.




Tytuł: My. Kronika upadku

Autor: Dmitry Glukhovsky


Data wydania: 23.10.2024


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 368


Moja ocena; 10/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka






Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju…

ale trudno też być nim poza jego granicami. 


Próba odpowiedzi na pytanie: „Co się stało z Rosją?”. To ostre, błyskotliwe i pełne emocji felietony Dmitrija Glukhovsky’ego, z których każdy jest reakcją na wiadomości i czasem pozornie błahe wydarzenia z życia Rosjan i Rosji, a zebrane razem tworzą historię reżimu Putina od 2012 roku do pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Dopiero z dzisiejszej perspektywy wyraźnie widać to, co usiłował nam przekazać Glukhovsky: jak krok po kroku, wydarzenie po wydarzeniu, znikały wolność i demokracja, jak brutalizowały się resorty siłowe, jak powracały duchy Związku Radzieckiego, jak militaryzowała się państwowa ideologia i jak kraj gotował się do wojny. Autor komentuje swoje teksty z dzisiejszej perspektywy, patrząc na siebie i własne postrzeganie rzeczywistości jak na swego rodzaju historyczny artefakt. Ta książka z niepokojącą jasnością pokazuje, jak wielu rzeczy woleliśmy nie dostrzegać, jak wiele sygnałów wypieraliśmy i o jak wielu sprawach nie chcieliśmy wiedzieć, podczas gdy Rosja metodycznie i konsekwentnie maszerowała w kierunku wojowniczej tyranii. 



Prócz poznania twórczości Dmitrija Glukhovsky’ego historia ta stanowi dla mnie również pewien wyjątek od reguły w swoich wyborach czytelniczych. Pozwala mi powrócić do reportaży, które poznałam parę lat temu, a które od tamtego czasu unikam z uwagi na ich ciężar emocjonalny i trudną tematykę. Tym razem jednak postanowiłam przełamać tę barierę, skuszona nie tylko nazwiskiem autora, ale również chęcią zgłębienia prawdy o współczesnej Rosji – kraju pełnym kontrastów, którego obraz od lat budzi ciekawość i niepokój.



Autor przedstawia zbiór felietonów, każdy z nich odnosi się do konkretnych wydarzeń z Rosji z lat 2012-2013, pokazując krok po kroku zachodzące zmiany w kraju takie jak: ograniczenie wolności, cenzurę, brutalizację aparatu państwowego i powrót duchów Związku Radzieckiego. Wszystko to opatrzone zarówno kontekstem, mającym na celu wprowadzenie nas w sytuację bliską opisanej w felietonie jak i komentarzem “z przyszłości” pozwalającym poznać konfrontację autora z dawnymi nadziejami i rozczarowaniami tym samym jeszcze bardziej uświadamiając nas, że autorytaryzm to proces, który rozkwita stopniowo.



Książka, która od samego początku  jest niezwykle poruszająca i wstrząsająca, a każda kolejna strona coraz bardziej wciąga czytelnika w wir brutalnej rzeczywistości współczesnej Rosji. Autor nie szczęści szczegółów, pokazania dramatycznych konsekwencji propagandy, autorytaryzmu i społecznej apatii. Opisy wydarzeń i refleksje autora sprawiają, że brak jakiejkolwiek reakcji to również postawa wobec opresyjnego systemu. Równie poruszająca jest szczerość i samokrytyka Dmitrija Glukhovsky’ego, który przyznaje, że sam wielokrotnie uległ propagandzie, stając się częścią systemu, który z czasem wyprze go, oskarżając o zdradę, jaką jest szerzenie dezinformacji na temat rosyjskiej armii.



“My. Kronika upadku” to również książka, która stała się dla mnie przełomem w literaturze, pozwalając przełamać opór wobec trudniejszej tematyki i spojrzeć na wydarzenia z szerszej perspektywy. Połączenie felietonów z kontekstami historycznymi oraz refleksją z przyszłości jeszcze bardziej zagłębia nas w temat, by końcowo poruszyć, wstrząsnąć i zmusić do refleksji nad znaczeniem wolności w społeczeństwie. Ważne również jest zakończenie, w którym autor ostrzega, że “nie jest wcale pewne, że najgorsze już za nami”.


czwartek, 15 sierpnia 2024

„Na złej drodze" - Paola Barbato

12:00:00 0 Comments

 

Noc i zlecenie jak każde inne - odebrać przesyłkę, przewieźć ją z punktu A do punktu B i odebrać wynagrodzenie, które pozwoli przeżyć do następnego wypadu. Co mogłoby pójść nie tak? Otóż tak się składa, że wszystko! Seria niefortunnych decyzji sprowadza na bohatera śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak się przed nim uchronić?


Tytuł: „Na złej drodze" 
 Autor: Paola Barbato
Tłumacz: Tomasz Kwiecień 
Liczba stron: 327
Data polskiego wydania: 31 lipca 2024
Wydawnictwo: Insignis
W moim odczuciu: 7/10
 
Giosciua Gambelli to typ człowieka, którym niczym się nie przejmuje. Nie snuje wielkich planów na swoją przyszłość, a raczej żyje z dnia na dzień. Jest leniwy i brak mu jakichkolwiek ambicji. Nie potrafi odnaleźć swojego miejsca na ziemi a praca go po prostu nudzi. Zakała rodziny, która przynosi jej wyłącznie wstyd. Giosciua jednak nie czuje się z tym źle, a raczej wręcz mu to odpowiada. Po wielu szansach jakie dostawał od rodziców i braci w końcu zostaje wyrzucony z domu. U babci też nie zagrzewa na długo. Koniec końców rodzinna znajduje mu pracę idealną, czyli niewymagającą żadnych umiejętności poza prowadzeniem auta. Giosciua przepracowuje tam aż pięć lat po czym firma upada a on znów zostaje w punkcie wyjścia. Sytuacja się jednak zmienia, gdy pewnego dnia przychodzi do niego nieznajomy mężczyzna, który chce przewieźć do innego miasta kryształowy żyrandol. Warunek jest taki, że Gambelli ma podróżować w nocy i pod żadnym pozorem nie wolno mu otwierać przewożonej paczki. Bohater decyduje się na to zlecenie i tym samym rozpoczyna pracę w niebezpiecznym środowisku.

Giosciua kontynuuje swoją karierę kuriera z tym wyjątkiem, że do tej pory pracował dla legalnej firmy SANIJET, natomiast teraz dostaje tajemnicze zlecenia od niejakiego mężczyzny imieniem Freddy i jego ludzi. Współpraca z nim przebiega bezproblemowo. Freddy zdaje się myśleć o wszystkim i zabezpiecza Giosciua na wypadek kontroli policyjnej przygotowując mu podrobione papiery firmowe. Czternastego marca Gambelli otrzymuje kolejne zlecenie i wszystko idzie gładko do momentu, gdy na jednym z postojów dostrzega przeciek na paczce i wbrew zakazowi postanawia ją otworzyć. Od tej chwili niezbyt błyskotliwy bohater popełnia szereg nieracjonalnych błędów za które przyjdzie mu zaraz słono zapłacić. Tym samym naraża na śmiertelne niebezpieczeństwo zarówno siebie jak i ludzi, których tej nocy odwiedził będąc w trasie. Jak zakończy się ta szalona noc? 
 
Kryminał Paoli Barbato intryguje już samym opisem. Tajemnicza paczka, jazda pod osłoną nocy i niebezpieczeństwo z tym związane to przepis na udany thriller, od którego czytelnicy nie będą mogli się oderwać. Autorka w bardzo ciekawy sposób ujęła kontrast pomiędzy głównym bohaterem a sytuacją, w jaką ten się wplątuje. Z jednej strony mamy bohatera niezdarę, który wywołuje w odbiorcach złość i politowanie, natomiast z drugiej bardzo niebezpieczne zajęcie idealne raczej dla kogoś, kto wykazuje się zdecydowanie większym sprytem i inteligencją. Sama akcja powieści także wydaje się bardzo atrakcyjna, gdyż cała opowieść zamyka się bowiem tylko i wyłącznie w jednej nocy z 14 na 15 marca. Tym samym autorka zabiera nas w emocjonującą i intrygującą podróż, która potrwa jedynie do świtu. Niebanalnym zabiegiem było także wplecenie w historię Gambelliego fragmentów z policyjnego dochodzenia, które nadały całej opowieści atrakcyjnego charakteru tym samym obnażając to, co pod osłoną nocy najciekawsze. Zakończenie nocnej eskapady przyprawi was zaś o ciarki.

Na złej drodze do kryminał, który zdecydowanie was zaskoczy. Polecam szczególnie zwolennikom ciekawych i nieszablonowych thrillerów, które trzymają w napięciu już od pierwszych stron. Jeśli więc macie na tyle odwagi to wraz z Giosciua Gambelli wyruszcie w nocną podróż jego białym fiatem doblo. Tylko uważajcie, możecie nie dojechać w całości!
 

niedziela, 11 sierpnia 2024

"Jak ja go nie cierpię" - Meghan Quinn

12:15:00 2 Comments

Mistrzowskie łączenie humoru, sarkazmu i emocjonalnej głębi to cechy charakterystyczne dla twórczości Meghan Quinn. Nie można zapomnieć przy tym o bohaterach i ich skomplikowanych relacjach, które bawią, wzruszają, a czasem doprowadzają do łez i elektryzującej chemii między postaciami. Już przy poprzedniej książce autorka pokazała, jak dobrze można wszystkie te elementy, by całość była spójna i barwa, a przy tym zabawna. Sięgając po “Jak ja go nie cierpię”, miałam nadzieję, że i tym razem historia skradnie moje serce.




Tytuł: Jak ja go nie cierpię


Autor: Megan Quinn


Data wydania: 17.07.2024


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 524


Moja ocena: 6/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Dlaczego trzymam w ramionach pudełko ze skradzionymi pamiątkami? To się nazywa… zemsta!


Zawaliłam ostatni semestr studiów i postanowiłam wrócić do rodzinnego miasta, by poszukać pocieszenia w ramionach mojego chłopaka. Tymczasem on rzucił mnie, bo niby jestem nudna! Zazwyczaj nie jestem złośliwa, ale tego nie mogłam już znieść. I to właśnie dlatego trzymam pudełko z jego najcenniejszymi rzeczami… które komuś ukradł. Plan? Oddać pudełko prawowitemu właścicielowi i wydać mojego byłego. Przekona się, czy faktycznie jestem nudna. Jednak plany rzadko idą tak, jak by się chciało. Nie zdążyłam nawet podrzucić właścicielowi pudełka z notatką, a już zostałam oskarżona przez niego o popełnienie przestępstwa. Oto i on – Hayes Farrow. Zrzęda, arogant i taki przystojniak, że aż trudno choćby spojrzeć mu w oczy. Nie wspominając już o tym, że jest śmiertelnym wrogiem mojego brata, i samo to wystarczy, by trzymać się z daleka od tego… atrakcyjnego palanta. Żeby jeszcze bardziej skomplikować moje i tak już skomplikowane życie, Hayes oferuje mi wybór: zgłosi mnie na policję i wniesie oskarżenie… chyba że odpracuję swoją domniemaną winę. Ale jak mam pracować dla kogoś, kogo nie cierpię? Tyle że praca dla Hayesa okazuje się wcale nie taka straszna, jak się spodziewałam. Nienawiść, jaką do niego żywię, zaczyna przeradzać się w coś innego – uczucie, o które wobec niego nigdy bym się nie podejrzewała. Jak jednak zareaguje mój brat, gdy dowie się, że pracuję dla jego wroga? Chyba wolałby zobaczyć mnie w pomarańczowym kombinezonie…



Jedną z rzeczy, która potrafi zachęcić mnie do sięgnięcia lektury, a która w ostatnim czasie jest tą najczęściej decydującą, są motywy pojawiające się w powieści. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam, że w tym przypadku mamy do czynienia z gwiazdą rocka, enemis to lovers i różnicą wieku, wiedziałam, że prędzej czy później sięgnę po nią, by poznać losy bohaterów i tym samym powrócić do początków swojej przygody z czytaniem, gdy to młodsza wersja mnie zakochiwała się w książkach, w których muzyka i artyści grała pierwsze skrzypce. Mimo że od tego etapu minęło sporo czasu, dalej gdy tylko mam okazję, sięgam po takowe książki i dalej z równie sporym zaangażowaniem, poznaję historię, zakochując się w niej strona po stronie coraz bardziej. 



Na samym początku warto wspomnieć o stylu pisania autorki, który jest lekki i bardzo przyjemny, a przy tym równie wciągający. I o ile sam początek był walką z samą sobą, by nie odłożyć książki na bok, tak gdy wdrożyłam się w styl autorki, toczyłam walkę, by choć na chwilę odłożyć ją i skupić się na czymś innym. 



Równie dobrym aspektem są bohaterowie i ich kreacja, w żaden sposób nie odbiega ona poziomem od wcześniejszej książki autorki, a wręcz podnosi ona poprzeczkę względem kolejnych. Sami bohaterowie to postacie ciekawe i barwne, a do tego nieprzewidywalne, co tyczy zarówno postaci pierwszoplnowych jak i tych drugoplanowych, o których nie mogłabym zapomnieć. Hattie porównałabym do huraganu, nie tylko patrząc przez aspekt jej życia, ale i osobowości.  Podobnie jak huragan, nie pozwala się ignorować, a jej obecność jest odczuwalna wszędzie, gdzie się pojawia. To samo tyczy się jej determinacji i pewności siebie. Przy tym wszystkim jest również silną kobietą, która nie odpuszcza, kiedy na czymś jej zależy mimo trudności.  Jest również inteligentna, ambitna i pełna pasji, a także nie boi się mówić tego, co myśli. Hayes mimo schematyczności swojej osobowości jest przyjemną postacią i idealnie wpasowującą się w fabułę książki. Na początku poznajemy go jako aroganckiego, zimnego i bardzo irytującego, a przy tym momentami nieszczerego w dobrych intencjach. Jego zachowanie bywa odbierane jako lekceważące lub protekcjonalne, co dodatkowo podsyca niechęć zarówno Hattie jak i czytelnika. W miarę rozwoju fabuły okazuje się, że skrywa własne obawy i słabości, prezentując nam się jako postać przede wszystkim bardziej złożona, ale i sympatyczniejsza.



Aspekt, który może rozczarować młodszych odbiorców, tyczy się ograniczenia wiekowego. Książka przeznaczona jest dla dorosłego czytelnika (18+), sięgając po nią, proszę, pamiętajcie o tym.



Mimo wielu elementów, które są bardzo dobre, pojawił się jeden szczegół, który sprawił, że ocena uległa zmianie niestety na gorszą, tym samym w mojej opinii odebrał on historii “to coś”, sprawiając, że stała się ona bardziej pospolitą w budowie książką. A rozchodzi się tutaj o zakończenie, które wywołało u mnie ogromną frustrację przez pojawiające się dramaty, w moim odczuciu, będące napędzane na siłę, po to, by zbudować “fałszywe” napięcie i niepewność względem relacji bohaterów. W momencie gdy relacja między Hattie a Haysem rozwija się swoim tempem i bardzo naturalnie, wprowadzone kompilację wydają się niepotrzebne i przesadzone, budując tym samym złudne wrażenie pogłębiania relacji i rozwoju, których realnie nie nastąpił.



Podsumowując, uważam “Jak ja go nie cierpię” autorstwa Meghan Quinn za książkę mającą ogromny potencjał nie tylko w stylu pisania czy zawartym humorze, ale i w bohaterach i fabule, która  podołała, całej reszcie odbiegając od niej poziomem. Mimo tego, że znaczna część książki wywołała mój zachwyt, zakończenie sprawiło, że przestało liczyć się to w tak dużym stopniu na przekór tego, wiem, że z ogromną chęcią wrócę do niej, tym razem jednak może bez poznawania zakończenia. I choć rozum w tej chwili mówi inaczej, posłucham się serca i polecę Wam tę historię mimo tej wady, gdyż mimo to warto ją poznać.


piątek, 2 sierpnia 2024

"To lato będzie inne" - Carley Fortune

00:00:00 0 Comments

Czuję się tak, jakbym zbyt długo biegła. Potrzebuje przestrzeni, żeby zadać sobie ważne pytania, i ciszy, by móc usłyszeć odpowiedzi. Muszę zacząć od nowa.




Tytuł: To lato będzie inne


Autor: Carley Fortune


Data wydania: 31.07.2024


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 408


Moja ocena: 9.5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Tego lata dotrzymają obietnicy. Tego lata nie ulegną pokusie. To lato będzie inne.


Lucy spędza wakacje w domku na plaży na Wyspie Księcia Edwarda. Felix jest miejscowym, w którego towarzystwie Lucy bardzo dobrze się bawi. Problem w tym, że Lucy nie wie, że Felix to młodszy brat Bridget, jej najlepszej przyjaciółki. Ale powodów, przez które powinni trzymać się od siebie z daleka, jest więcej… Dlatego przyrzekają sobie, że już nigdy więcej nie powtórzą pewnej gorącej nocy. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Co rok Lucy ucieka na wyspę z Bridget, by odetchnąć nadmorskim powietrzem oraz zakosztować świeżych ostryg i rześkiego vinho verde. Zawsze zaczyna się od długiego spaceru po skąpanej w złocistym słońcu plaży u stóp wysokich czerwonych klifów. I za każdym razem Lucy obiecuje sobie, że nie skończy w łóżku Felixa. Do tej pory – niezależnie jak bardzo zauroczona Felixem – Lucy nie angażowała się w tę relację emocjonalnie. Kiedy jednak Bridget ucieka z Toronto na tydzień przed ślubem, Lucy rzuca wszystko, by podążyć za nią na wyspę. Ma misję: pomóc Bridget przejść przez kryzys i… oprzeć się w końcu jedynemu mężczyźnie, któremu nigdy nie potrafiła powiedzieć nie. Ale tym razem blask w oczach Felixa i jego zalotne żarty zostają zastąpione czymś nowym, czymś, przez co Lucy zaczyna się zastanawiać, na ile jej serce jest naprawdę bezpieczne.



Życie moje jest prawdziwym cmentarzem nadziei.



W czasie gdy błądzę między myślami a rzeczywistością, poszukuję książek, które pomogą uciec mi od jednego i drugiego w fikcję literacką, przenosząc tym samym w miejsca, gdzie liczy się tu i teraz, a moje myśli przejmuje podążanie za losami kogoś innego. I choć kierunków jest wiele, największą uwagę przykuła podróż na Wyspę Księcia Edwarda, która swoimi malowniczymi krajobrazami i beztroskimi miejscami, staje się nie tylko scenerią, ale również integralnym elementem narracji, oddziałując na losy bohaterów i kształtując ich jutro. 



Pierwsze spotkanie z autorką zawsze budzi wiele oczekiwań, zwłaszcza gdy słynie ona z bardzo dobrych historii, które urzekają czytelników już od pierwszych stron nie tylko stylem pisania, ale i złożonymi postaciami czy wciągającą fabułą. Dlatego mimo ogromnej ekscytacji i dobrego przeczucia podchodziłam do historii Lucy ze sporymi obawami. Jak się okazało, autorkę śmiało, można nazwać mistrzynią w opisywaniu niespełnionych związków, gdyż wychodzi jej to po prostu fantastycznie. A twierdzę tak patrząc zarówno na pojedyncze aspekty książki, te negatywne jak i pozytywne oraz na całokształt, który niezaprzeczalnie wywołuje zachwyt.



Coś, co przykuło moją uwagę już po paru rozdziałach, było to, jak autorka z wyczuciem buduje napięcie między postaciami. Pokazując nam przebieg ich relacji, ich późniejsze losy stają  nam się  bardziej zrozumiałe i realne, rozumiejąc co, połączyło tę dwójkę, dostrzegamy dużo więcej. Konflikty, tajemnice, niewypowiedziane słowa i walka z tym co powinno się zrobić, a tym, co chce się zrobić, nadają historii i bohaterom głębi i intensywności. Dodatkowo tak namacalne napięcie i emocje buzujące między nimi, sprawiły, że z ogromnym zaangażowaniem śledziłam ich losy.



Skoro już o bohaterach wspomniałam, warto poświęcić im chwilę uwagi. Lucy mimo przeciwności losu, który rzuca jej kłody pod nogi, próbując jak najbardziej pogrążyć w rozpaczy i zagubieniu, stara się walczyć, nie dając sobie choćby chwili wytchnienie i pogrążenia się w tej rozpaczy. Dociera do momentu, którego każdy woli uniknąć, jednak to pozwala jej spojrzeć na obecne życie z zupełnie innej perspektywy, a nam pozwala dostrzec w jej kreacji wielowymiarowość. Jej bycie zarówno silną jak i wrażliwą, bojąca się podjąć pewnych decyzji, jednak odważną, robiąc krok ku odnalezieniu siebie. A przede wszystkim pokazuje, że czasem warto zwolnić i poświęcić czas sobie, a nie zatracać się w ciągłym gnaniu do przodu, nie zważając na tłumione potrzeby i marzenia. Jeśli chodzi o Felixa, co tutaj mogę powiedzieć, ma gadane i potrafi urzec. Swoją kreacją odbiega od przyjętych standardów w literaturze i prezentuje postawę bardziej pożądaną w realnym życiu, co urzekło mnie jeszcze bardziej. Poznając jego kreację, na pierwszy plan wysuwa się bijące od niego ciepło, którym otula każdą napotkaną postać, nie chcąc jej wypuszczać, dopóki nie będzie choć trochę lepiej, zaraz za tym, dostrzegamy lojalność, cierpliwość i niepewność, czy to, co robi, jest właściwe i nie skrzywdzi przy tym  osoby, której nie chciałby tego zrobić.



Nie tylko na zachwyty zasługują główni bohaterowie, ale też postać, która, mimo że nie jest na pierwszym planie, jest równie ważna dla historii co wyżej wspomniana dwójka. Bridget, która jest siostrą Felixa i przyjaciółką Lucy, jej rola jest niepozorna, jednak to ona nie wiedząc o tym, pcha w sidła miłością tę dwójkę. Sama jej postać, mimo że jest bardziej tłem całej historii, ma swoje własne życie i problemy, które są subtelnie wplecione w fabułę.



Podsumowując, uważam “To lato będzie inne” autorstwa Carley Fortunie za historię, która idealnie wpasowuje się w definicje wakacyjnej historii, zapewnia nie tylko emocjonalny rollercoaster, ale również syci duszę opisami Wysypy Księcia Edwarda.  Opisy, bohaterowie i styl pisania te trzy elementy sprawiły, że przepadłam w historii, odnajdując w niej spokój i miejsce, gdzie czas zwalnia, pozwalając zatrzymać się, skupić uwagę na tu i teraz, a nie na tym co było czy będzie.