wtorek, 19 lutego 2019

„Piorun" Angel Payne


Czegóż oczekiwałam po tej książce? Chyba niczego specjalnego. Jak zwykle - chciałam miło spędzić czas przy książce, poczytać romans i pokochać głównego bohatera. Czy było mi to dane? No szczerze to nie bardzo. Przeczytałam, przebrnęłam, zrecenzuję, zapomnę. 


Nr. recenzji: 243
Tytuł: „Piorun"
Autor: Angel Payne
Tłumacz: Agnieszka Myśliwy
Liczba stron: 292
Data polskiego wydania: 16 stycznia 2019
Wydawnictwo: Edipresse
W moim odczuciu: 3/10


Piorun niegdyś został porwany przez swoją dziewczynę. Myślał, że wyjadą gdzieś razem i będzie to całkiem miły wyjazd. Skończyło się na przywiązaniu go w laboratorium i przeprowadzeniu na nim licznych eksperymentów. W końcu stał się prawdziwym superbohaterem. Na stałe zamieszkała w nim iskra, która sprawia, że może ratować obywateli swojego miasta. Boi się jednak zaryzykować i stworzyć jakikolwiek nowy związek. Z jednej strony przeraża go, że nowa partnerka mogłaby się okazać taka sama, jak jego eksdziewczyna. Z drugiej... A jeśli przez przypadek by ją zranił? Emmie zdecydowanie podoba się nowy szef. Chciałaby z nim być i jest gotowa na wszystko, aby spełnić ten cel. Zaczyna zgłaszać się na ochotnika, aby z nim pogadać, czy zanieść mu raporty, aby w końcu zwrócił na nią uwagę.

Well, mówienie w przypadku tej książki o jakiejkolwiek fabule chyba... chyba w ogóle nie da się tego przeprowadzić. W tej książce ona po prostu nie występuje. Przez niecałe 300 stron nasi bohaterowie raczej względnie rzadko opuszczają łóżko. A ta sprawa z superbohaterem? Okej, przyznaję - to mogło wyjść nawet całkiem ciekawie. Ja sama poczułam się zachęcona, kiedy dowiedziałam się, że powstał taki wątek fabularny. Pomysł był ciekawy, ale wykonanie pozostawia naprawdę, ale to naprawdę wiele do życzenia. Szkoda, że nie została wykorzystana nawet jedna tysięczna jego potencjału. Ech, chyba nawet nie ma co mówić o jakimkolwiek wykorzystaniu. Z tego też skorzystano generalnie do lepszego przedstawienia scen łóżkowych, co generalnie... No wyszło to tragicznie i tandetnie. 

Infantylna. Właśnie to słowo wydaje mi się najbardziej odpowiednie do opisania tej książki. Ono wszystko ładnie podsumowuje. Styl pisania? Boże święty, nawet zwiększenie marginesów nie było w stanie pomóc. Akapity są stosowane zbyt często, nie udało się ich odpowiednio rozwinąć. Całość polega na dialogach, niestety zrobione jest to nagminnie i na tyle przesadnie, że większość opisów została zaniedbana (no chyba, że scen łóżkowych, tych to nie brakuje). 
Zachowanie bohaterów? Yyy, chyba szkoda nawet się na ten temat rozpisywać. Nie wiem, czy minęły dwie strony od ich poznania się do... Sami wiecie. Jak to o nich świadczy sami chyba wywnioskowaliście.
Jedynym sposobem na czerpanie jakiejkolwiek przyjemności z tej książki jest śmianie się z błędów. Nie jest to łatwe zadanie i zdecydowanie mało kto mu podoła. Ja sama nawet nie byłam w stanie, a to do mnie niepodobne. 

Podsumowując,  t r a g e d i a. Przykro jest mi to pisać, ponieważ zawsze staram się znaleźć to jedno światełko w tunelu, ale tym razem nie jestem w stanie niczego znaleźć. W tej książce po prostu nie ma nic. Jest całkowicie bezpłciowa i niedopracowana. A szkoda, ponieważ to mogło się udać. Pomysł i koncept nie były takie najgorsze, aczkolwiek autorka postanowiła pójść swoją drogą. Cóż poradzić, czasem się tak zdarza. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z miłą chęcią przeczytam co masz do powiedzenia, więc skomentuj i spowoduj u mnie euforię! Dziękuję. :)