czwartek, 28 listopada 2024

"Taylor Swift. Za kulisami piosenek" - Annie Zaleski

16:00:00 0 Comments
 O Taylor Swift słyszeli chyba wszyscy, a jeśli nie to musieli się o to naprawdę postarać. The Eras Tour odbywające się w wielu miejscach na świecie przyciągnęło tłumy i nadal odbija się szerokim echem. To trwająca ponad rok trasa koncertowa artystki, gdzie każdy ze 149 koncertów trwa ponad trzy godziny. Jest to artystyczna podróż przez albumy-epoki Taylor. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ ta książka to taka cicha, spisana mini-wersja The Eras Tour, którą każdy z nas może przeżywać.



Tytuł:
 Taylor Swift. Za kulisami piosenek

Autor: Annie Zaleski

Data wydania: 27 listopada 2024

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 656

Moja ocena: 7/10

Autorka recenzji: Małgorzata Górna


  
  Nie wiem kiedy rozpoczęła się moja fascynacja twórczością Taylor Swift, ale było to jakieś 15 lat temu. Jej popularność rosła z roku na rok, już wtedy było widać, że ma zadatki na wielką gwiazdę. Obecnie wygrała 449 nagród, w tym 14 nagród Grammy. Jest niesamowicie utalentowana zarówno wokalnie jak i pod względem płodności twórczej. Autorka, dziennikarka muzyczna, Annie Zaleski musiała dopisywać książkę, ponieważ Taylor niespodziewanie ogłosiła kolejną płytę!

Być może nasuwa się myśl, że popularność zapewniło jej bogate życie uczuciowe, bo było ono szeroko komentowane w mediach na całym świecie, ale nie. Ta książka ma zwrócić naszą uwagę na jej twórczość, to czym się inspiruje i jak tworzy. Odwróćmy na chwilę oczy od tego jaka myślimy że jest przez pryzmat tego co o niej piszą i mówią. Skupmy się na tym, co ONA ma do powiedzenia przez swoją muzykę.


  Jako młoda dziewczyna wiedziała czego chce, pisała piosenki "na kolanie", od tak o tym co przeżywali jej rówieśnicy, rodzina czy ona sama. O "Fearless" powiedziała:

 Czasami piosenki o miłości nie powstają na podstawie tego, co właśnie przeżywasz. Ta jest o najlepszej pierwszej randce, na której jeszcze nie byłam.
 
  Demontuje opinię jakoby każda piosenka była o byłym chłopaku bądź nieudanym zauroczeniu. Bazuje na emocjach jakie w niej buzują i uzupełnia o pasujące słowa by jak najlepiej oddać stan przeżywania. Stąd bierze się jej sukces - z nieustępliwości, śpiewaniu o emocjach i byciu autentyczną. Zaczynała już jako nastolatka i miała grupę odbiorczą w swoim wieku, co dawało słuchaczom sygnał, że nie są sami z nastoletnim zagubieniem. 


  Koncepcja książki jest prosta - każdy rozdział to era Taylor, a każdy z nich zawiera tytuły piosenek wraz z opisem. Opisy nadmieniają współtwórców, inspiracje, historie z nimi związane czy proces ich tworzenia, jest to świetny sposób na zaprezentowanie całej dyskografii artystki. Odniosłam jednak wrażenie, że "historia" każdego z kawałków została ograniczona (autorka potwierdziła moje przypuszczenia, tego wszystkiego było po prostu za dużo i trzeba było się skupić na najważniejszych elementach, a przy tym trzymać się pewnego schematu).


  Czy jest to coś nowego i zaskakującego? Moim zdaniem nie, ale nie oznacza to, że książka nie jest dobra. To pozycja obowiązkowa dla Swifties! Włożono w nią mnóstwo pracy (godziny reaserch'u i słuchania piosenek, by na koniec to wszystko w skrócie opisać). Jeśli jest się fanem Taylor Swift, ta pozycja może być "uzupełnieniem", czy przypominajką. A jeśli ktoś dopiero chce rozpocząć tę szaloną przygodę z jej twórczością z pewnością może użyć treści jako wprowadzenia.


Polecam tę książkę ze względu na treść, formę i fantastyczne zdjęcia dobrej jakości. Naprawdę można się w niej zatopić i przeżyć niemały koncert. A to, że ma dla mnie wartość jako fanki to jest już kwestia drugorzędna. 


Małgorzata Górna

środa, 27 listopada 2024

"Poradnik grzebania kotów" - Mika Modrzyńska

09:00:00 0 Comments
Podcasty kryminalne są niezwykle popularne w dzisiejszych czasach. Makabryczne zbrodnie popełniane przez znanych psychopatów lub tych, których nie posądzalibyśmy o bycie seryjnymi mordercami, mają swoich wiernych fanów i sukcesywnie zyskują na popularności, zwłaszcza w formie audycji. Sama jestem fanką takich historii, szczególnie tych najbardziej niewyjaśnionych i wzbudzających wiele wątpliwości. Takową tematykę porusza Mika Modrzyńska w swojej intrygującej powieści pt. "Poradnik grzebania kotów", w której główna bohaterka, Stefania, sama jest zapaloną fanką podcastów kryminalnych. Tylko czy zdołałaby sobie poradzić, gdyby sama musiała stać się częścią kryminalnej historii?



 
Tytuł: "Poradnik grzebania kotów"
Autor: Mika Modrzyńska
Data wydania: 1 października, 2024
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 302
Moja ocena: 5/10
Autor recenzji: Julianna Kucner






Gdy trzynastolatka z biednego domu znika, mieszkańcy Brzózki, małej mazurskiej wioski, uznają to za ucieczkę. Swój błąd odkrywają dopiero piętnaście lat później, gdy przypadkowy turysta znajduje ciało dziewczyny w okolicznym bagnie.



Stefania powraca do rodzinnej wioski wkrótce po tym, jak znaleziono ciało Martyny, jej szkolnej przyjaciółki. Nigdy się nie przyznała, że tamtej feralnej nocy obiecała Martynie, że uciekną razem. Teraz, sfrustrowana brakiem skuteczności policji, zagubiona w życiu, postanawia wszcząć własne śledztwo. Wieś huczy od plotek i domysłów. By włączyć się w tę społeczność, do której nigdy tak naprawdę nie należała, Stefania postanawia skorzystać z pomocy sąsiada, niespełnionego artysty. Nietypowa para wpada na pewien trop…

Moje nadzieje co do powyższej pozycji były przeogromne. Opis brzmi naprawdę interesująco i myślę, że każdy fan nie tylko kryminalnych historii, ale również thrillerów, kryminałów czy powieści z emocjonującą akcją lub tych wymagających dużo przemyśleń, logiki by się skusił. Tak czy inaczej szczerze powiedziawszy nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana po przeczytaniu "Poradnika grzebania kotów".

Główna bohaterka to dość specyficzna postać, do której niezmiennie miałam mieszane uczucia. Podobały mi się jej spontaniczność i styl życia lekkoducha podróżującego po świecie, ale decyzje przez nią podejmowane niezmiernie mnie irytowały (zwłaszcza ta na samym końcu książki). Brakowało mi również więcej retrospekcji po jej powrocie do rodzinnej wsi Brzózki, ponieważ odniosłam wrażenie, że tak naprawdę mało miała z nią wspólnego. W dodatku ubolewałam, że relacja Stefanii z Asią nie została bardziej szczegółowo potraktowana. Brnąc przez powyższą powieść, doszłam do wniosku, że brakuje mi w niej rozwinięcia większości wątków. Na przykład chciałabym również dowiedzieć się więcej o relacji Stefanii z Martyną lub dowiedzieć się, dlaczego Stefania tak właściwie nie jest w stanie nigdzie sobie zagrzać miejsca. Taki niedosyt spowodowany pytaniami bez odpowiedzi poszerzonymi o filozoficzny bełkot sprawił, że zgubiłam przyjemność czytania historii Modrzyńskiej.

Sam koncept książki jest naprawdę intrygujący. Powrót do rodzinnej miejscowości i ponowne zmierzenie się z jej mieszkańcami po tak długim czasie nieobecności trzyma w napięciu i wywołuje ciarki na ciele. Społeczność egzystująca w Brzózce wywołuje niepokój i stawia pytania o to, kto tak właściwie jest odpowiedzialny za śmierć Martyny? Jeśli chodzi o akcje, w niektórych momentach nudziłam się nic niewnoszącymi do fabuły czy też do portretów postaci informacjami. Jednak muszę przyznać, że na końcu akcja gwałtownie przyspiesza i przyprawia o szybsze bicie serca. Mimo to nie zmieniło to mojego nastawienia do "Poradnika grzebania kotów".

Podsumowując, moje odczucia co do powyższej pozycji są mieszane. Z jednej strony polubiłam się ze Stefanią i z przyjemnością śledziłam jej losy, zwłaszcza gdy na jej drodze pojawił się Wincenty, natomiast z drugiej jej motywacje były dla mnie niezrozumiałe, a jej przemyślenia nużące. Wydaje mi się, że gdyby autorka mniej skupiła się na samej Stefanii, a więcej na wykreowaniu bardziej szczegółowego otoczenia, powieść byłaby dla mnie o wiele bardziej przyjemniejsza w odbiorze. Jednak wciąż zachęcam do przeczytania "Poradnika grzebania kotów", ponieważ może Wy dostrzeżecie w tej powieści coś, co mi umknęło :)

Wydawnictwu Zysk i Sk-a  dziękuję za egzemplarz recenzencki, autorce życzę dalszych sukcesów, a czytelników zachęcam do skomentowania powyższej zawartości w komentarzu :) 


sobota, 23 listopada 2024

Kalendarz adwentowy - Jolanta Kosowska, Marta Jednachowska

13:05:00 0 Comments

“Święta to czas cudów. To czas, kiedy nawet najbardziej zimna osoba potrafi okazać serce. Jest to czas, kiedy otwieramy się na drugiego człowieka”







Autor: Jolanta Kosowska

Marta Jednachowska

Wydawnictwo: Nova Res

Data premiery: 08. 11. 2024
 
Autor recenzji: Magdalena Kwapich
 
Liczba stron: 264

W moim odczuciu: 6/10


 
„Kalendarz adwentowy” autorstwa Jolanty Kosowskiej i Marty Jednachowskiej to książka, która wprowadza nas w magiczny czas przedświątecznego oczekiwania. Jej fabuła osadzona jest w Domu Dziecka przy ulicy Zimowej we Wrocławiu, gdzie dwanaścioro wychowanków pod opieką kilku opiekunek przeżywa wyjątkowy adwent. Choć przesłanie książki jest wartościowe i dające do myślenia, sama historia pozostawiła we mnie mieszane uczucia.

Książka podzielona jest na 24 dni, które stanowią swoisty kalendarz adwentowy. Każdy dzień przynosi nowe wydarzenia z życia wychowanków i opiekunów domu dziecka. W placówce panuje szczególna atmosfera – opiekunki starają się jak najlepiej zadbać o swoich podopiecznych, organizując m.in. jarmark bożonarodzeniowy, by zebrać środki na potrzeby dzieci.

Ważnym elementem fabuły jest kalendarz adwentowy, który zamiast czekoladek kryje w sobie tajemnicze liściki. Dzieci odnajdują w nich motywujące przesłania, które zachęcają je do wiary w siebie, podążania za marzeniami i otwartości wobec innych ludzi. Ten aspekt historii jest szczególnie poruszający i skłania do refleksji.

Wśród bohaterów znajdziemy barwną grupę dzieci: od najmłodszej, siedmioletniej Marcelinki, przez 12-letniego fana piłki nożnej Szymona, uzdolnionego matematycznie Telemacha, po 14-letnią Jagodę, pasjonatkę jazdy na łyżwach i Natalkę z talentem plastycznym. Każde z dzieci wnosi coś wyjątkowego do opowieści, ale sposób, w jaki mówią i zachowują się, nie zawsze brzmi wiarygodnie. Na przykład trudno wyobrazić sobie, by dwunastolatek w swobodnej rozmowie użył stwierdzenia w stylu: „To psuje magię Adwentu i jego niepowtarzalność” (s.114), co sprawia, że dialogi momentami wydają się zbyt sztuczne.

Z dorosłych bohaterów wyróżniają się opiekunki: kochana przez dzieci pani Monika, surowa i zasadnicza pani Grażyna, która przygotowuje się do emerytury, oraz pani Marzena – dyrektorka zmagająca się z finansowymi problemami placówki.

Największym atutem książki jest jej przesłanie. Liściki i prezenty z kalendarza adwentowego przypominają dzieciom, że warto wierzyć w swoje możliwości i marzenia, a także uczą, by nie oceniać innych ludzi powierzchownie. To wartościowa lekcja, zwłaszcza w kontekście świątecznej atmosfery, która zachęca do refleksji nad tym, co naprawdę ważne w życiu.

Książka podkreśla również magię adwentu i świąt – czas, w którym można na chwilę zwolnić i spojrzeć na świat z wdzięcznością. Ten element zdecydowanie buduje klimat opowieści.

Choć książka porusza ważne tematy i zachęca do refleksji, sama fabuła wydaje się mało prawdopodobna i zbyt prosta. Relacje między bohaterami, wydarzenia i dialogi – wszystko wydaje się wyidealizowane i momentami oderwane od rzeczywistości. Dom dziecka w książce bardziej przypomina idylliczne schronienie niż miejsce, w którym dzieci często zmagają się z traumą i trudnościami.

Styl powieści również nie jest jej najmocniejszą stroną. Choć autorki starają się oddać emocje i klimat świątecznego czasu, język miejscami brzmi sztucznie, a dialogi, zwłaszcza w wykonaniu dzieci, wydają się mało naturalne.

„Kalendarz adwentowy” to książka, która z jednej strony zachęca do refleksji i wzrusza, z drugiej jednak pozostawia niedosyt. Przesłanie o marzeniach, wierze w siebie i empatii jest wartościowe, ale prosta i mało realistyczna fabuła nie każdemu przypadnie do gustu.

Polecam tę książkę tym, którzy szukają lekkiej, świątecznej lektury z magicznym przesłaniem. Jeśli jednak oczekujesz od powieści większej głębi, realizmu i dobrze skonstruowanego stylu, inne książki Jolanty Kosowskiej mogą okazać się lepszym wyborem.




czwartek, 21 listopada 2024

"Serce w grze" - Justyna Wnuk

12:00:00 0 Comments

Najlepsze rzeczy w życiu nie przychodzą łatwo, trzeba się o nie postarać.




Tytuł: Serce w grze


Autor: Justyna Wnuk


Data wydania: 04.11.2024


Wydawnictwo: Amare


Liczba stron: 406


Moja ocena: 2/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





W tym meczu stawką będzie… miłość


Aida Manzano, młoda pisarka z Barcelony, nie kryje swojej niechęci do piłki nożnej. Mimo to daje się namówić przyjaciółce na wspólne oglądanie meczu prosto z trybun. Rozgrywka nie robi na niej najmniejszego wrażenia – o wiele bardziej wolałaby być w domu i pracować nad swoją nową powieścią. Właśnie dlatego, po zakończeniu meczu Manzano próbuje jak najszybciej opuścić zatłoczony stadion. Niestety, manewrując między ludźmi, zostaje przypadkowo... uderzona w nos. Sprawcą okazuje się Nikomede Lear Aragona Verra, uwielbiany przez fanów piłkarz, który jednak w żadnym stopniu nie imponuje Aidzie. Ich rozmowa szybko przeradza się w napiętą wymianę zdań. Manzano jest pewna, że elektryzująca konfrontacja była jednorazowym incydentem, ale los ma wobec niej inne plany. Niefortunne spotkanie nieoczekiwanie staje się początkiem burzliwej relacji, której kroki śledzą nawet paparazzi. Niebawem Aida będzie musiała zadać sobie pytanie: czy w prawdziwym życiu, a nie tylko w książkach, istnieje miłość od pierwszego wejrze… uderzenia?



W ostatnim czasie rynek wydawniczy zasypują romanse sportowe, które zyskują coraz większą popularność zwłaszcza jeśli chodzi o te z hokejem w tle. Dlatego jako ich ogromna fanka, nie mogłam przejść obojętnie obok książki, która jest właśnie takowym romansem, jednak skupia się na innej dziedzinie sportowej, a dokładniej piłce nożnej. Zmiana ta była o tyle ciekawa, bo choć hokej ma swój niezaprzeczalny urok, piłka nożna oferuje zupełnie inną dynamikę powieści jak i atmosferę.



Nigdy nie przekreślam historii już na samym początku, zawsze staram się doczytać do końca mimo wszystko, by przekonać się, czy negatywny aspekt należy do całości fabuły, czy tylko danej jej części. W tym przypadku jednak poległam i po ponad połowie odłożyłam historię, która w mojej opinii nie sprawiła, abym mimo męczącego mnie stylu pisania autorki, chciała czytać ją dalej.



Dokładnie jak wspomniałam, największym minusem historii jest styl pisania autorki, który już od pierwszej strony nie budził we mnie pozytywnych odczuć, a im dalej zagłębiałam się w historię, tym bardziej marzyłam o tym, by choć minimalnie on się poprawił, gdyż odbierał on jakąkolwiek przyjemność z czytania.



Kolejnym aspektem, który nie wzbudził we mnie chęci podjęcia walki dobrnięcia do końca, okazała się kreacja bohaterów. Zarówno Aida jak i Nikomede są bardzo płytcy, a dodatkowo równie irytujący. Ich emocjonalna płaskość i brak rozwoju sprawiają, że cała fabuła, która mogła mieć potencjał, traci na znaczeniu. Bez wyrazistych postaci, nie ma mowy o głębokim przeżywaniu ich przygód ani angażowaniu się w ich losy. I o ile jest to aspekt, na który wielokrotnie przymykam oko tak tutaj, przy innych równie rozczarowujących elementach, ciężko jest aż tak bardzo przymknąć oko.



Podsumowując, uważam ‘Serce w grze” autorstwa Justyny Wnuk za historię, która miała ogromny potencjał, jednak zbyt duża ilość niedopracowanych elementów przyczyniła się na jej niekorzyść. Tym samym nie zainteresowała mnie ona na tyle, by wzbudzić chęć poznania innych książek autorki. 


poniedziałek, 18 listopada 2024

"Na zawsze i na wieczność" - Monika Cieluch

12:00:00 0 Comments

Nic, na co ciężko pracowaliśmy, nie jest nam dane na zawsze. Z którymś wschodem słońca odbierane nam są marzenia, plany, zdrowie, bliscy... To jak niechciana i znienawidzona loteria, w której zmuszani jesteśmy uczestniczyć.




Tytuł: Na zawsze i na wieczność


Autor: Monika Cieluch


Data wydania: 08.05.2024


Wydawnictwo: Amare


Liczba stron: 376


Moja ocena: 7/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Niektóre marzenia mogą mieć smak gorzkiej lukrecji.


Kiedy Brooklyn wraca do rodzinnego domu po poważnym wypadku samochodowym, jest przekonana, że jej życie się skończyło. Jedna tragiczna chwila spowodowała, że nagradzana tancerka usłyszała wyrok: koniec kariery. Zdana na rodziców, nie potrafiła pogodzić się z losem do dnia, w którym dały o sobie znać duchy przeszłości. Jednym z nich był Matt, jej najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Problem w tym, że lata temu Brook i Matt przyrzekli sobie nawzajem, że na zawsze o sobie zapomną…



Czasami potrzebujemy mniejszych marzeń, by potrenować zdobywanie tych większych.



W natłoku nauki zauważyłam, że książki, po które sięgam, dzielą się na dwie grupy. Pierwsza z nich to książki, których końcowej ocenie bliżej do tej negatywnej. I druga z nich to historie, od których bardzo ciężko jest mi się oderwać, a, jako że w takim przypadku brak mi silnej woli, kończy się to przeczytaniem całej historii w trakcie jednego wieczoru. I właśnie do tej drugiej grupy mogę zaliczyć “Na zawsze i na wieczność”, która oprócz bycia dobrą książką, okazała się również czytelniczym odkryciem.  



Jako że jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością autorki, do historii Brooklyn i Matta podchodziłam z pewnymi obawami, które bardzo szybko zostały rozwiane, dzięki stylowi pisania, który okazał się niezwykle urzekający i absorbujący, a przy tym lekki, przemyślany i pełen ciepła. Budzący również wrażenie historii, która jest tak delikatna jak jej okłada, jednak gwarantuje, że to tylko pozory, a pod nimi skrywa się historia, która raz po raz będzie łamała wasze serce.



Kolejnym z jak najbardziej pozytywnych aspektów jest kreacja bohaterów, która jeszcze bardziej utwierdziła mnie w przekonaniu, że trafiłam na dobrą książkę. Brooklyn to jedna z tych bohaterek, której główną cechą jest bycie silną i niezależną. Jednak przez zagranie losu musi pokazać innym swoje słabości i lęki, otwierając się na nich, pozwala na zadanie kolejnych ciosów, ale również możliwość wsparcia i naprawienia kart przeszłości, dając sobie szansę na wspólną przyszłość. Z kolei Matt przez większą część historii stanowi sporą niewiadomą. Starający się zostać jak najbardziej odebranym jako jeden z tych złych bohaterów, należący do chlubnego grona zapisanych w literaturze, okazuje się postacią, która nosi na sobie maskę twardziela, niepozostawiającego miejsca na słabości, z czasem ujawnia swoją prawdziwą naturę – pełną lęków, niepewności i pragnienia, by być kochanym.



Podsumowując, uważam “Na zawsze i na wieczność” autorstwa Moniki Cieluch za książkę, którą śmiało mogę określić mianem odkrycia roku. Zwłaszcza że jest to historia pełna ciepła i emocji, która nie tylko wciąga czytelnika, ale również pozostaje na długo w pamięci po przeczytaniu. Autorka doskonale balansuje między lekkością narracji a poważniejszymi tematami, tworząc książkę, która zadowoli każdego, kto szuka opowieści pełnej emocjonalnego ładunku i wzruszających momentów.


niedziela, 17 listopada 2024

"My. Kronika upadku" - Dmitry Glukhovsky

12:00:00 0 Comments

Twórczość autora od zawsze miała w sobie coś, co sprawiało, że chciałam zapoznać się z jego dziełami, nigdy nie było jednak okazji, gdyż po sięgnięcie po tak kultowe książki jak “Metro 2033” czy “Outpost” nigdy nie czułam się gotowa. Dopiero “My.Kronika upadku” zmotywowała mnie, by zapoznać się z tym, co autor ma do powiedzenia, a tym samym sięgnąć po gatunek, którego najlepszych utworów jeszcze nie poznałam.




Tytuł: My. Kronika upadku

Autor: Dmitry Glukhovsky


Data wydania: 23.10.2024


Wydawnictwo: Insignis


Liczba stron: 368


Moja ocena; 10/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka






Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju…

ale trudno też być nim poza jego granicami. 


Próba odpowiedzi na pytanie: „Co się stało z Rosją?”. To ostre, błyskotliwe i pełne emocji felietony Dmitrija Glukhovsky’ego, z których każdy jest reakcją na wiadomości i czasem pozornie błahe wydarzenia z życia Rosjan i Rosji, a zebrane razem tworzą historię reżimu Putina od 2012 roku do pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Dopiero z dzisiejszej perspektywy wyraźnie widać to, co usiłował nam przekazać Glukhovsky: jak krok po kroku, wydarzenie po wydarzeniu, znikały wolność i demokracja, jak brutalizowały się resorty siłowe, jak powracały duchy Związku Radzieckiego, jak militaryzowała się państwowa ideologia i jak kraj gotował się do wojny. Autor komentuje swoje teksty z dzisiejszej perspektywy, patrząc na siebie i własne postrzeganie rzeczywistości jak na swego rodzaju historyczny artefakt. Ta książka z niepokojącą jasnością pokazuje, jak wielu rzeczy woleliśmy nie dostrzegać, jak wiele sygnałów wypieraliśmy i o jak wielu sprawach nie chcieliśmy wiedzieć, podczas gdy Rosja metodycznie i konsekwentnie maszerowała w kierunku wojowniczej tyranii. 



Prócz poznania twórczości Dmitrija Glukhovsky’ego historia ta stanowi dla mnie również pewien wyjątek od reguły w swoich wyborach czytelniczych. Pozwala mi powrócić do reportaży, które poznałam parę lat temu, a które od tamtego czasu unikam z uwagi na ich ciężar emocjonalny i trudną tematykę. Tym razem jednak postanowiłam przełamać tę barierę, skuszona nie tylko nazwiskiem autora, ale również chęcią zgłębienia prawdy o współczesnej Rosji – kraju pełnym kontrastów, którego obraz od lat budzi ciekawość i niepokój.



Autor przedstawia zbiór felietonów, każdy z nich odnosi się do konkretnych wydarzeń z Rosji z lat 2012-2013, pokazując krok po kroku zachodzące zmiany w kraju takie jak: ograniczenie wolności, cenzurę, brutalizację aparatu państwowego i powrót duchów Związku Radzieckiego. Wszystko to opatrzone zarówno kontekstem, mającym na celu wprowadzenie nas w sytuację bliską opisanej w felietonie jak i komentarzem “z przyszłości” pozwalającym poznać konfrontację autora z dawnymi nadziejami i rozczarowaniami tym samym jeszcze bardziej uświadamiając nas, że autorytaryzm to proces, który rozkwita stopniowo.



Książka, która od samego początku  jest niezwykle poruszająca i wstrząsająca, a każda kolejna strona coraz bardziej wciąga czytelnika w wir brutalnej rzeczywistości współczesnej Rosji. Autor nie szczęści szczegółów, pokazania dramatycznych konsekwencji propagandy, autorytaryzmu i społecznej apatii. Opisy wydarzeń i refleksje autora sprawiają, że brak jakiejkolwiek reakcji to również postawa wobec opresyjnego systemu. Równie poruszająca jest szczerość i samokrytyka Dmitrija Glukhovsky’ego, który przyznaje, że sam wielokrotnie uległ propagandzie, stając się częścią systemu, który z czasem wyprze go, oskarżając o zdradę, jaką jest szerzenie dezinformacji na temat rosyjskiej armii.



“My. Kronika upadku” to również książka, która stała się dla mnie przełomem w literaturze, pozwalając przełamać opór wobec trudniejszej tematyki i spojrzeć na wydarzenia z szerszej perspektywy. Połączenie felietonów z kontekstami historycznymi oraz refleksją z przyszłości jeszcze bardziej zagłębia nas w temat, by końcowo poruszyć, wstrząsnąć i zmusić do refleksji nad znaczeniem wolności w społeczeństwie. Ważne również jest zakończenie, w którym autor ostrzega, że “nie jest wcale pewne, że najgorsze już za nami”.


sobota, 16 listopada 2024

"Wszystko przez pannę Bridgerton" - Julia Quinn

16:00:00 0 Comments

Powrót do świata rodziny Bridgertonów to coś, z czym zwlekałam na tyle, by nie podchodzić do nowych historii z wygórowanymi oczekiwaniami, ale również jeszcze przed momentem, gdy towarzysząca ekscytacja opadłaby. Takim tokiem wypadło, że po ponad roku stwierdziłam, iż nadszedł czas powrotu do historii pełnych humoru, namiętności i intryg.




Tytuł: Wszystko przez pannę Bridgerton


Autor: Julia Quinn


Data wydania: 01.08.2023


Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Liczba stron: 386


Moja ocena: 9/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Czasem miłość można znaleźć w najbardziej nieoczekiwanym miejscu… Wszyscy liczą na to, że Billie Bridgerton poślubi jednego z braci Rokesby. Obie rodziny od wieków mieszkają w sąsiedztwie, a w dzieciństwie Billie szalała z Edwardem i Andrew w ogrodzie, wspinając się na drzewa i bawiąc w chowanego. Jest jeszcze trzeci brat Rokesby – George, którego Billie absolutnie nie toleruje. Może i jest najstarszy, a także dziedziczy tytuł hrabiowski, ale bywa arogancki, irytujący i do tego – czego ona jest zupełnie pewna – wręcz jej nie znosi. Co jak dotąd było nawet wygodne, ponieważ ona w pełni odwzajemnia to uczucie. Tyle że czasami los bywa przewrotny, a ścieżki miłości nieodgadnione… Bo oto ta nielubiąca się para zostaje uwięziona w mało romantycznym miejscu, jakim jest dach. A kiedy nieco później nieoczekiwanie się pocałują, już niebawem oboje ze zdumieniem odkryją, że jedyna osoba, której nie mogli dotąd znieść, tak naprawdę jest właśnie tą, bez której nie mogą żyć…



Książki Julii Quinn w moich wyborach czytelniczych stanowią pewien wyjątek, gdyż są one jedynymi, których akcja nie dzieje się w pobliżu lat współczesnych, a opiera się na XVIII w. I choć nigdy nie wpadało to w kręg moich zainteresowań, dzięki autorce tak się stało, a chęć poznania ówczesnych zwyczajów rosła w miarę poznawania historii. Mimo tego, że autorka nie odzwierciedla w stu procentach, a jedynie wzoruje się na epoce, nie można odebrać tego, iż zbudowana atmosfera i zawarte opisy wspaniale oddają ducha epoki.



Jeśli czytaliście moje poprzednie recenzje dotyczące książek z serii Bridgertonowie wiecie, że w większości z tych historii zachwycałam się kreacją bohaterów, co i tym razem było nieuniknione, zwłaszcza że autorka przy kreacji Bille Bridgerton wprowadza  subtelne uwagi o ograniczeniach społecznych, z jakimi mierzyły się kobiety. Co do postawy, jaką reprezentuje sobą główna bohaterka, idealnie pasuje. Co o Bille można powiedzieć to na pewno to, iż jest nietuzinkowa jak na standardy epoki, gdyż nie interesują ją typowe zajęcia dla dam, zamiast tego woli zarządzać rodzinnym majątkiem czy doglądać terenów uprawnych. Jest energiczna, niezwykle uparta i odważna, co wielokrotnie negatywnie wpłynęło na postrzeganie jej w towarzystwie. George Rokesby jest zupełnym przeciwieństwem Billi, choć po czasie okazuje się, iż mają więcej wspólnego ze sobą niż myślą. Sam George jest bardzo przywiązany do tradycyjnych wartości, opanowany i powściągliwy. Stara zachować się nienaganny wizerunek. Początkowo wydaje się być typowym arystokratą, jednak z czasem pokazuje się jako mężczyzna pełen troski, lojalności i skrywanego humoru.



Mimo tego, że sam przebieg relacji między bohaterami jest bardzo przewidywalny i opiera się na dobrze znanych motywach, to właśnie ta prostota sprawiła, że bawiłam się wyśmienicie. Znajome schematy zostały przedstawione w taki sposób, że nie sposób uznać je za nudne, a dodatkowo różnorodne charaktery bohaterów sprawiły, że historia zyskała wyjątkowy urok. Billie z jej energią i odwagą, idealnie kontrastuje z opanowanym i powściągliwym George’em.



Podsumowując, uważam “Wszystko przez pannę Bridgerton” autorstwa Julii Quinn za historię równie dobrą co seria Bridgertonowie, o ile nawet nie lepszą. Bogate, choć nieprzytłaczające tło epoki, doskonale wykreowane postacie oraz przyjemny styl pisania sprawiają, że lektura jest czystą przyjemnością.


czwartek, 7 listopada 2024

"Rewitched" - Lucy Jane Wood

12:00:00 0 Comments

Każdy z nas musi wypełnić swój los, więc choćby trafiała na swojej ścieżce na rozmaite przeszkody i ostre zakręty, prędzej czy później znajdziesz się tam, gdzie musiałaś się znaleźć.




Tytuł: Rewitched


Autor: Lucy Jane Wood


Data wydania: 23.10.2024


Wydawnictwo: Storylight


Liczba stron: 480


Moja ocena: 9/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Moce Belle nie były całkowicie uśpione. One tylko sobie drzemały…


Belladonna Blackthorn nie straciła swojej magicznej iskry, minęło jednak trochę czasu, odkąd ostatni raz wykorzystała pełnię jej potencjału. Praca w ukochanej księgarni, gdzie nieustannie powstrzymuje swojego toksycznego szefa przed rujnowaniem biznesu, jest męcząca sama z siebie. A przecież Belle musi jeszcze uważać, by nie zdemaskować się jako czarownica. Nic więc dziwnego, że doskonalenie swoich magicznych mocy nie jest dla niej priorytetem. Sytuacja jednak się zmienia, kiedy w dniu trzydziestych urodzin Belle otrzymuje wezwanie od kowenu: jej wiedźmia godność ma zostać poddana próbie. Istnieje ryzyko, że za sprawą czarodziejskiego procesu Belle utraci magię na zawsze. Potrzebuje zatem pomocy, szczególnie że ma tylko miesiąc na dowiedzenie swoich umiejętności, a znaki, że tajemne mroczne siły chcą jej utrudnić zadanie, pojawiają się już teraz. Na szczęście Belle może liczyć na swoich przyjaciół, na ekscentrycznego mentora, a nawet na (irytująco przystojnego) opiekuna, który poprzysiągł sobie ją chronić.



Słowo pisane to najwspanialszy kompan, gdy człowiekowi zaczyna dokuczać samotność.



Wraz z nadejściem jesieni, gdy to liście zaczynają przybierać różnorodne odcienie, a powietrze staje się chłodniejsze, nie ma nic lepszego od zaszycia się w kącie z ciepłym kocem i kubkiem ciepłej herbaty. Idealnym dopełnieniem tego jest historia, której niepowtarzalny urok przeniesie nas w świat pełen magii, a “Rewitched” jeśli chodzi o bycie powieścią iście jesieniarską, nie ma sobie równych.



Wpasowując się w tematykę historii, idealnym stwierdzeniem będzie to, iż zostałam oczarowania stylem pisania autorki, który mimo tego, że stanowi element książki należącej do bestselleryki ma w sobie coś wyniosłego. Autorka tworzy bogate, obrazowe opisy, które przenoszą czytelnika w miejsca akcji, pozwalając poczuć atmosferę jesieni, zapach ciepłej herbaty czy szelest opadających liści. Jej styl jest pełen emocji, a dodatkowe napięcie sprawia, że kończąc rozdział, sięgnięcie po dalszą część budzi uczucie jedynej słusznej decyzji.



Jak na fantastykę przystało mamy tutaj do czynienia z wieloma postaciami o różnych charakterach i perspektywach rozwoju, zarówno względem stania po dobrej jak i złej stronie. Każda postać ma swoje motywacje, lęki i pragnienia, które prowadzą ich przez zawiłości świata magii. Co ważne autorka zadbała zarówno o postacie pierwszoplanowe jak i te drugoplanowe, sprawiając, że mimo odczuwalnej różnicy kto, do jakiego grona należy, nie odczuwa się jej w kontekście kreacji i tego, któremu bohaterowi została poświęcona większa uwaga.



Belladona Blackthorn od samego początku emanuje ogromnym ciepłem, dzięki czemu bardzo łatwo zyskuje sympatię czytelnika. Jest bohaterką o łagodnym sercu, ale jednocześnie posiada wewnętrzną siłę, która napędza jej działania. Dodatkowo jest bardzo empatyczna i ma ogromną chęć niesienia pomocy, co wielokrotnie pokazuje,  nie brakuje jej również siły i determinacji, by stawić czoła nadchodzącym kłopotom, choć chwila zwątpienia okazuje się nieuchronna.



Mimo tego, że chciałabym mówić o historii Bell w samych superlatywach, przez wątek romantyczny nie jestem w stanie tego zrobić. O ile sam jego zamysł jest bardzo dobry, tak wykonanie niestety już nie. Romans mający wzbogacić losy bohaterów, wydaje się narzucony na siłę, próbujący jedynie odhaczyć punkt na liście, sprawiający, że dzięki temu powieść wyda się bardziej interesująca dla szerszego grona czytelników. Dodatkowo brak budowania relacji sprawia, że obiektywnie wątek romantyczny nie staje się interesujący, a pojawienie się nagłych uczuć buduje jeszcze bardziej wrażenie sztuczności.



Podsumowując, uważam “Rewitched” autorstwa Lucy Jane Wood za historię, która bezwzględnie oczarowała mnie swoją fabułą i kreacją bohaterów i choć wątek romantyczny pojawia się tutaj w znikomych ilościach, jest on na tyle źle wykreowany, iż odciąga uwagę od całej reszty, tym samym przeważając na niekorzyść przy ocenie. Mimo to nie można zaprzeczyć, że cała historia ma potencjał, a świat stworzony przez autorkę jest po prostu cudowny i niepolecenie historii Bell byłoby większym błędem.


środa, 6 listopada 2024

"Pozorantka" - Holly Bourne

12:00:00 0 Comments

Nigdy nie byłam typem osoby, dla której wyznaczanie sobie celów czytelniczych było jakkolwiek ważne. Zawsze podchodziłam do tego jako do czystej rozrywki, a to ile książek przeczytałam np. w ciągu miesiąca, czy roku stanowiło dla mnie pewnego rodzaju prowadzenie statystyk, na które miło było z czasem spojrzeć.




Tytuł: Pozorantka


Autor: Holly Bourne


Data wydania: 16.07.2023


Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Liczba stron: 472


Moja ocena: 3/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





April jest miła, piękna i stosunkowo normalna, a jednak z jednym mężczyzną nie spotyka się więcej niż pięć razy. Za każdym razem, gdy sądzi, że znalazła kogoś, komu może zaufać, osoba ta okazuje się wręcz okropna. Dziewczyna ma złamane serce, jest rozgoryczona. Gdyby tylko April bardziej przypominała Gretel… Gretel jest dokładnie tym, czego pragną mężczyźni: bezproblemową, wyśnioną seksowną „dziewczyną z sąsiedztwa”. Rzecz w tym, że Gretel nie istnieje, a April się pod nią podszywa, tworząc fikcyjny profil. Kiedy April wciela się w Gretel, randkowanie od razu staje się o wiele przyjemniejsze, zwłaszcza gdy owija sobie wokół palca niczego niepodejrzewającego Joshuę. W końcu to April jest osobą, która rozdaje karty. Tylko czy uda jej się kontrolować własne uczucia? Czy będzie w stanie nadal udawać Gretel, gdy jej relacja z Joshuą zacznie stawać się coraz bardziej intymna?



Jednak w nawale przygotować do matury, okazało się, że w tym wszystkim czegoś mi brakuje, tym “czymś” okazało się stawianie kolejnych wyzwań, których spełnienie nie wymaga ode mnie więcej stresu, a, jako że zwłaszcza teraz moim ulubionym zajęciem między nauką stało się czytanie, za cel postawiłam sobie poznanie twórczości autorów, których miałam okazję już poznać, jednak zabrakło motywacji do kontynuowania tego.



Jeśli moje oczekiwania wobec autorki były wcześniej wysokie, to po lekturze „I co o mnie powiesz?” wzrosły jeszcze bardziej, co sprawiło, że rozczarowanie w tym przypadku okazało się bardziej dotkliwe, niż się spodziewałam. O ile wcześniej styl pisania autorki miała w sobie coś urzekającego, tak tym razem wydawał on się aż nazbyt nużący, bez swobody i wcześniejszej lekkości. Bohaterowie, choć mieli potencjał, zdawali się chwilami niedopracowani a fabuła, choć obiecująca, rozwinęła się w kierunku, który nie przemawia do mnie.



Jednym z najbardziej bolesnych aspektów w odbiorze książki, okazała się kreacja głównej bohaterki, wypadająca bardzo słabo i choć, można zrozumieć, czemu tak miałoby to wyglądać, jej sposób przedstawienia nie wywołuje we mnie żadnych innych odczuć oprócz frustracji. Na całokształt tego, jaka jest Aprill można by przymknąć oko, gdyby nie to, że zachowuje się jak nastolatka, a nie dorosła kobieta, która twierdzi, że ma poukładane życie. Bardzo często jej zachowania były chaotyczne, pozbawione logiki, a motywacje, choć wydawały się jakkolwiek przemyślane, nie były ze sobą spójne. Kolejnym irytującym aspektem jej kreacji jest to, że Aprill dosłownie na wszystko marudzi i ze wszystkiego jest niezadowolona, a jednocześnie ignoruje sygnały mówiące, że to ona tym razem zrobiła coś źle. Bardzo łatwo przychodzi jej wytykanie błędów innych, jednak na swoje spogląda dopiero pod koniec, gdy zostają one jej podane na tacy, dopiero wtedy zaczyna jakkolwiek myśleć o tym, że nie wszystko jest winą innych, a czasem na nasze nieszczęścia pracujemy ramię w ramię z innymi, pozwalając nie tylko im negatywnie wpływać na nasze życie, ale również pozwalamy, byśmy my sami podkładali sobie kłody pod nogi. Pozostałe postacie, choć pojawiały się niekiedy dość często, po skończeniu historii, całkowicie zapomniałam o ich istnieniu, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że zdecydowanie pod względem kreacji bohaterów coś poszło tutaj nie tak. 



Choć bardzo bym chciała, aby ta negatywna część recenzji zakończyła się na tym momencie, nie mogę nie poruszyć, absurdów, jakie wiążą się z fabułą i interakcjami między bohaterami. Często zdarzały się sytuacje, które w moim odczuciu były nielogiczne i niewspółgrające z tym, co działo się wcześniej jak i z samą bohaterką. Dodatkowo tego wszystkiego nie ułatwiały dialogi, będące raczej po prostu zbiorem przypadkowych słów niżeli jakąkolwiek spójną rozmową.



Podsumowując, uważam “Pozorantka” autorstwa Holly Bourne za książkę, która mimo wbrew negatywnej opinii w moich oczach miała naprawdę ogromny potencjał, jednak nie spełniła wcześniej narzuconych przez autorkę standardów. Psując tym samym dotychczasowy pogląd na umiejętności, zarówno kreacji boaherów jak i stylu pisania. Mimo obiecującego pomysłu na fabułę wykonanie nie sprostało moim nadziejom, co czyni tę książkę trudną do polecenia. Choć w sercu nadal tkwi chęć sięgnięcia po inne dzieła autorki, historia Aprill sprawiła, że zaczęło kiełkować małe ziarenko pełne obaw. Mam nadzieję, że kolejne tytuły będą znacznie bardziej satysfakcjonujące.