piątek, 25 lipca 2025

"Bez skazy" - Elsie Silver

16:00:00 0 Comments

W ciągu ostatniego roku rynek książek zalazła fala romansów z kowbojami w roli głównej. Stąd też po poznaniu tego typu romansów z niekoniecznie dobrej strony, ciężko było mi zdecydować się na kolejny tytuł bez sceptycyzmu. Skuszona jednak westernowym klimatem, surowymi mężczyznami i gorącym emocjom, zdecydowałam się przełamać i sięgnąć po pierwszy tom z serii Chestnut Springs




Tytuł: Bez skazy. Chestnut Springs #1

Autor: Elsie Silver

Data wydania: 17.07.2025

Wydawnictwo: Editio Red

Liczba stron: 344

Moja ocena: 7/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Oczekuj szalonego rodeo, dziewczyno!


Rhett Eaton, charyzmatyczna gwiazda rodeo, wpadł w kłopoty po skandalu, który oburzył całą branżę farmerów. Jego agent, Kip Hamilton, próbuje ratować sytuację, zatrudniając swoją prześliczną córkę Summer, by pilnowała Rhetta i odbudowała jego wizerunek. Summer, prawniczka o ostrym charakterze i złamanym kiedyś sercu, podejmuje wyzwanie, choć zupełnie się nie spodziewa, że jej podopieczny będzie tak uparty i irytujący. Pomimo początkowych spięć Rhett dostrzega w Summer coś więcej niż tylko nadzorczynię wizerunku, a to prowadzi go do decyzji o tym, by spróbować naprawić jej złamane serca. Choćby kosztem własnej reputacji i kariery.



Nie spodziewałam się jednak nic więcej niż historii pomiędzy pewną siebie i upartą kobietą a zamkniętym w sobie i gburowatym facetem, ale znany tak dobrze motyw enemies to lovers w wykonaniu autorki zaskoczył mnie lekkością, wdziękiem i emocjonalną szczerością, dzięki czemu całość okazała się wyjątkowo pozytywnym zaskoczeniem. Dodatkowo co warte zaznaczenia już na samym początku, przepadłam w tym jak autorka buduje chemie między bohaterami, bez nagłych przeskoków, ale z idealnym napięciem, emocjonalną burzą i iskrzącymi dialogami. Jak to czasem bywa, jednak nie w tym przypadku relacja nie ogranicza się jedynie do fizyczności, a bazuje na zrozumieniu i nauce bycia razem.



Kontynuuje również swoją dobrą passę jeśli chodzi o czytanie książek, które już pod względem stylu pisania są bardzo dobre i przyjemne. Autorka ma wyczucie, dzięki czemu historia ani przez chwilę nie jest nużąca lub wyolbrzymiona. Dialogi są przyjemnie sarkastyczne i błyskotliwe, a opisy dokładnie takie, jakich potrzeba, by wczuć się w emocje bohaterów i klimat miejsca.



Nie można zapomnieć o bohaterach, których charaktery są ciekawym połączeniem, czym budzą ogromną ciekawość względem kolejnych tomów, zwłaszcza jeśli chodzi o postacie drugoplanowe. Rhett jako mistrz rodeo zalicza bolesny upadek, nie tylko pod względem fizycznym, ale również wizerunkowym, gdy przez jedno rzucone bez zastanowienia zdanie upada nie tylko jego pozycja i rozpoznawalność, ale również sympatia opinii publicznej. Hałas i blask fleszy zmienia na ciszę i frustrację wobec dziewczyny, która musi nie tylko zmierzyć się z tym jak naprawić wywołany skandal, ale również jak nie zwariować przy facecie, którego nastrój zmienia się szybciej od pogody. Sam Rhett bywa szorstki i bardzo opryskliwy, jednak ciężko go nie polubić, gdy nagle pokazuje swoją rodzinną stronę, gdzie jest na maksa słodki, opiekuńczy, odpowiedzialny i lojalny. Z kolei Summer z początku zrobiła na mnie negatywne wrażenie, przez rzucające się w oczy rozkapryszenie, jednak w zetknięciu z zamkniętą postawą Rhetta okazuje się, że nie tylko potrafi być zadziorna i sarkastyczna, ale również troskliwa, ciepła i krucha. Jej wewnętrzne rozterki i próby zachowania równowagi między własnymi potrzebami a oczekiwaniami innych sprawiają, że łatwo się z nią utożsamić.



Co do samej relacji pomiędzy nimi, śmiało można, stwierdzić, iż jest to jazda bez trzymanki. Mimo ogromnej nienawiści chemia jest wyczuwalna od samego początku, ale to, co w tym wszystkim jest najlepsze to powolne budowanie ich relacji. Nie śpieszą się, dają sobie czas, aby zbudować zaufanie i poznać się lepiej. Uczucia pomiędzy nimi rozwijają się między głośnymi kłótniami a cichymi gestami i nieoczywistą troską. 



Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.



Nie mogę również nie wspomnieć o miasteczku Chestnut Springs i rodzince Eatonów, którzy tylko wzmacniają ciekawość co do kolejnych tomów. Bracia Rhetta to postacie, które już jako drugoplanowe są bardzo wyraźnie zarysowane. Choć pojawiają się jedynie epizodycznie, nie da się ich nie zauważyć, czy to przez cięte uwagi, czy relacje między sobą, w których widać braterską lojalność, ale też napięcia i niedopowiedzenia.



Podsumowując “Bez skazy” autorstwa Elsie Silver to bardzo pozytywne zaskoczenie dla mnie, nie tylko dzięki naprawdę emocjonalnej relacji między bohaterami, ale również balansowi pomiędzy humorem, sarkazmem, a emocjami. Autorka serwuje historię, która choć oparta na dobrze znanych schematach, potrafi zaskoczyć. Chemia między Rhettem a Summer, dobrze zarysowane tło w postaci rodziny Eatonów i klimat małego miasteczka sprawiają, że całość czyta się z dużym zaangażowaniem. Śmiało mogę stwierdzić, że jest to udany początek serii, który zachęca do sięgnięcia po kolejne tomy i poznania bliżej tej pełnej charakteru rodziny.



czwartek, 24 lipca 2025

"Nigdy Cię nie opuściłem" - Kamila Wiśniewska

17:30:00 0 Comments

Od chwili, gdy po raz pierwszy natknęłam się na zapowiedź “Nigdy cię nie opuściłem” wiedziałam, że koniec końców tytuł ten wyląduje na mojej liście do przeczytania, a, jako że zainteresował nie tylko opisem, ale również tytułem i obietnicą poruszającej historii, stało się to szybciej niż przypuszczałam. Liczyłam na opowieść intymną, pełną emocji, skupioną na relacjach i nieoczywistych wyborach bohaterów. Gdy w końcu miałam okazję ją przeczytać, podeszłam do lektury z dużą ciekawością i nadzieją na literackie przeżycie.




Tytuł: Nigdy cię nie opuściłem

Autor: Kamila Wiśniewska

Data wydania: 04.02.2025

Wydawnictwo: Editio Red

Liczba stron: 312

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Słodko-gorzki smak dawnej miłości

Ava Bennet i Brayson Black kochali się na zabój i planowali wspólne życie. Choć byli jeszcze bardzo młodzi, oboje wiedzieli, że są sobie przeznaczeni i chcą już zawsze być razem. Los miał jednak inne plany. Zmusił Braysona do wyjazdu z Londynu. Ava została sama. Minęły lata. Mimo że rozstanie pozostawiło w jej duszy niezatarty ślad, Ava się z tego podniosła. Rozwinęła karierę realizując się zawodowo jako wzięta architektka. Jej nowe zlecenie wiąże się z wyjazdem do Włoch. Ma tam zaprojektować dom dla tajemniczego, bardzo wpływowego człowieka. I tak Brayson Black ponownie wkracza do życia Avy Bennet. Chce ją odzyskać i udowodnić, że traktuje poważnie składane sobie wzajemnie obietnice. Wszystko się jednak komplikuje, kiedy na scenę budzącej się na nowo miłości wkracza pewien mały chłopczyk… Czy w sercu Avy będzie jeszcze miejsce dla Braysona?


Oczekiwania te nie wynikały wyłącznie z ciekawych zapowiedzi, ale również początkowo bardzo dobry opinii oraz potrzeby znalezienia historii, która opowie o uczuciach w sposób cichy i nieprzesadzony, bez wielkich dramatów czasem zawartych na siłę. Miałam nadzieję na opowieść subtelną, ale zostawiającą ślad – historię, do której wraca się myślami. Z tym większym zainteresowaniem przyglądałam się każdej scenie i temu, w jaki sposób autorka buduje opowiadaną rzeczywistość.


Sporym plusem już na samego początku jest styl pisania autorki, lekki i płynny, dzięki czemu łatwo wciągnąć się w historię, jednak nie na tyle angażujący, by po odłożeniu wracać do niej myślami. Choć fabularnie nie wszystko współgra, pod względem tego jak została napisana, jest to przyjemna historia. Równie dobre jest operowanie przez autorkę emocjami, subtelnie i nieprzesadnie, dzięki czemu zdarzyło mi się nawet parę razy, że łezka samoistnie poleciała.


Niestety gorzej wypada już sama fabuła, mamy tutaj wiele wątków, które pozornie wydają się istotne, jednak zostają jedynie zarysowane i porzucone.  Brakuje wyraźnych punktów kulminacyjnych, a tempo narracji sprawia, że niektóre sceny mijają bez większego znaczenia. Zabrakło wyraźnej osi narracyjnej, która spajałaby wszystkie elementy w spójną całość. W efekcie czytelnik zamiast stopniowego zanurzania się w opowieść, raczej przeskakuje po powierzchni kolejnych zdarzeń, próbując odnaleźć ich sens i wzajemne powiązania. Warto podkreślić, że poszczególne elementy mają potencjał, jednak brakuje w nich dopracowania. Efekt końcowy przypomina szkic czegoś większego, co mogło się wydarzyć, ale pozostało na etapie dobrej intencji.


Na minus wypada również kreacja bohaterów, na przód wysuwa się pod tym względem Ava, której brak jakichkolwiek spójności, jej charakter nijak ma się do tego, jakie decyzje podejmuje, przez co wypadają one bardzo niezrozumiale. W jednej scenie zachowuje się dojrzale i refleksyjnie, by chwilę później działać impulsywnie i bez wyraźnej motywacji. Jej emocje i reakcje wydają się oderwane od sytuacji, w których się znajduje, dając wydźwięk, jakby były nakreślone na siłę, a nie wynikały z naturalnego rozwoju postaci.


Nie lepiej wypada Brayson, którego obecność w historii, choć wyraźna to mało angażująca. Potencjał, jaki jego postać ma bez bycia jednym z bardziej wpływowych bohaterów na fabułę, nie został w żadnym stopniu wykorzystany, a jego kreacja spłycona do bycia wspaniałym facetem, bo przecież wrócił do byłej dziewczyny i zaakceptował fakt, że ma syna. Ta sytuacja idealnie obrazuje jak powierzchownie zostały przedstawione jego decyzje i to, że zamiast bohatera z własną historią i wątpliwościami dostajemy symbol “dobrego mężczyzny”.


Bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, iż najciekawszą i najlepiej wykreowaną postacią w całej historii jest Liam, choć i przy nim nie obyłoby się bez faux pas. Choć jest trzyletnim dzieckiem, często jego zachowania są zbyt dojrzałe, świadome i elokwentne co zabiera jego postaci bycie po prostu dzieckiem. To samo tyczy jego wypowiedzi i przemyśleń, które brzmią jak słowa dorosłego uwięzionego w ciele dziecka. Pomimo tego budzi on sympatię i wnosi do historii jakiekolwiek uczucia, czego nie udało się dokonać żadnej innej postaci.


Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.


Podsumowując “Nigdy cię nie opuściłem” autorstwa Kamilii Wiśniewskiej to książka, którą najtrafniej można opisać mówiąc jako o niewykorzystanym potencjalne pod każdym względem. Choć styl pisania autorki zasługuje na uznanie i sprawia, że lektura jest lekka i przyjemna, to niestety fabularny chaos i niewiarygodna kreacja bohaterów znacząco obniżają odbiór całości. Zbyt wiele porzuconych wątków i powierzchowne potraktowanie ważnych tematów sprawiają, że historia zamiast angażować, pozostawia czytelnika z poczuciem niedosytu. Mimo to, dobrze wykreowany Liam i kilka emocjonalnych momentów stanowią małe przebłyski tej opowieści. Dla mnie to książka ze zmarnowanym potencjałem – nie zła, ale też daleka od wyjątkowej. 

wtorek, 22 lipca 2025

"O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)" - Miki Liukkonen

18:00:00 0 Comments

Czasem zbyt trudno ubrać w słowa to, co wywołuje dana historia, bo nie chodzi o fabułę, styl i emocje, ale o to, w jaki sposób wchodzi do głowy, wpływa na myśli, spojrzenie na świat, a nawet codzienne decyzje, dotyka w najbardziej nieoczywistych sferach życia, trafia w bolesne miejsca, o których istnieniu może sami nie mieliśmy pojęcia. W takich chwilach słowa są niewystarczające, by oddać to, co zrobiła dana historia, to jaki zamęt wywołała. Ale to właśnie wtedy recenzowanie staje się czymś więcej, czymś, co zmusza do znalezienia sposobu, by przekazać całe jej dobro i uczynić czymś trwałym w pamięci.




Tytuł: O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)

Autor: Miki Liukkonen

Data wydania: 04.06.2025

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 942

Moja ocena: 10/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka



7 dni akcji

100 postaci

misternie skonstruowana fabuła

mnóstwo dygresji i wspomnień

anegdoty i opowieści w opowieściach

Epickie, szalone dzieło wymalowane na zdumiewająco rozległym płótnie.

Przedstawia zwykłych ludzi i niezwykłe wydarzenia, nerwice, obsesje i irracjonalne zjawiska, których być może boicie się tak, jak dziecko boi się nocy bez gwiazd.

Opowiada o tym, co już znacie i co czujecie, ale o czym prawdopodobnie nigdy nie czytaliście w powieści.

***

W O przeczytacie o drużynie pływackiej przygotowującej się do olimpiady, o firmie projektującej z artystycznym zacięciem dziecięce zjeżdżalnie i o mężczyźnie, który ucieka przed nerwicą do swojej ogrodowej szopy.

O śledzi losy Romów handlujących końmi, którzy dzięki tunelowi czasoprzestrzennemu wyprzedzają ziemski czas o całe dwie godziny.

O opisuje zagrażające życiu eksperymenty przeprowadzane przez fanów, a właściwie fanatyków Jana Sebastiana Bacha, którzy bez mrugnięcia okiem wyeliminują każdego, kto stanie im na drodze.

W O znajdziemy nieśmiałego, wycofanego chłopca, który komunikuje się ze światem za pomocą karteczek Post-it ®, oraz narkomana bytującego pod łodzią w Hiszpanii; przez dziurę w odwróconym kadłubie podziwia on niebo, o którym my możemy tylko marzyć.

O bierze za rękę osoby z zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi i cierpliwe pokazuje im, jak krok po kroku przygotować fricassee z kurczaka.

Lecz przede wszystkim O jest monumentalną opowieścią o tym, czym w naszym świecie jest codzienność i jak w niej żyć.


To właśnie “O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)” jest historią trudną do zdefiniowania. Nie dostajemy tutaj linearalnej fabuły, a zdarzenia, wspomnienia, myśli i skojarzenia, które w jakiś sposób są ze sobą powiązane. Nie jesteśmy również prowadzeni za rękę w tym wszystkim. Zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, gdzie nie panują żadne znane nam zasady, celem staje się odkrycie powiązań i zrozumienie nie tylko bohaterów i ich tożsamości, ale również zwykłej codzienności.


Zamiast jednego bohatera, jest ich wielu, dziesiątki, a nawet setki niekiedy zaledwie zarysowanych, innym razem wnikliwie przedstawionych. Przecinają się w zwykłym codziennym życiu, mijają się na ulicach, czasem tworzą wspólną część historii, jednak ciągle pogrążeni są w świecie pełnym bodźców, choć pustym.


Samo to jak zostało to opisane, wymaga sporego uznania nie tylko dla autora, ale również tłumacza. Choć jest to wymagająca lektura, stanowi ucztę nie tylko dla duszy, ale również dla głowy. Mimo wszystko ta trudność nie przytłacza, z czasem również pokazuje swój cel i to, co ma do przekazania. Miki Liukkonen nie boi się bawić słowem, tak samo jak długich, zawiłych zdań, które czasem poruszają wiele odmiennych wątków, choć ciągle są przy tym spójne. Styl pisania przypomina bardzo mocno melodię — każde słowo, akcent na daną sytuację czy zmiana tempa w obu przypadkach muszą być tak samo przemyślane. 


Największą trudność w tym wszystkim nie stanowi opisanie uczuć towarzyszących w trakcie czytania, a tego co działo się po zamknięciu książki. W tak rozbudowanej fabule wiele rzeczy ma prawo umknąć, fragmenty, nazwiska, czy przemyślenia, jednak ciężko zapomnieć o uczuciu tak przeszywającym od środka. Uczuciu jakby ktoś przekierował wzrok na inne aspekty, a to, co nagle dostrzegło się, nie wygląda ani lepiej, ani gorzej. Wygląda jak coś, co każdy z nas widział już, jednak przykryte maskami, filtrami i fałszem. To wtedy świat staje po prostu prawdziwy, bez ukrywania, ale i trudniejszy do zniesienia, choć bliższy nam. 


Po czymś takim nie da się ukrywać, że nie dostrzega się pewnych aspektów — lęków, które od zawsze nam towarzyszą, samotności, która czeka cicho w kącie czy pustki, która czasem nie pozwala wkroczyć czemuś nowemu, czemuś, czemu uda się ją zastąpić. Autor nie pokazuje, a zmusza czytelnika, by spojrzeć na to co znane, na nowo. Dostrzec to co niewygodne, może nawet początkowo zbyt bolesne zmusza do spotkania sam na sam, to wtedy przychodzi coś, co pozwala zrozumieć, że uciekanie niczego nie rozwiąże, a tym bardziej zatracanie się w rzeczywistości pozornie dobrej.


"Są więc lęki: nasilone tak bardzo, że stają się ciałem, bo chcemy, aby je miały, lecz odwracanie wzroku nie jest dłużej możliwe: świat nabił się do pełna, przekarmił wiedzą, alternatywami i niepewnościami tego szatańskiego informacyjnego tsunami człowiek się boi jak dach z kruchego szkła, który w każdej chwili może zwalić mu się na łeb, ale nie zostało już nic innego, jak tylko gapić się na niego z zadartą głową i czekać…"

Dla mnie “O (albo uniwersalny traktat o tym, dlaczego sprawy mają się tak, a nie inaczej)” autorstwa Miki Liukkonen to coś więcej niż książka. To lektura, która nie towarzyszyła mi w codzienności, a prowadziła przez nią na nowo. Wielokrotnie niechętnie i brutalnie, jednak zawsze w kierunku czegoś, czasem głośnego, innym razem nagłego, ale bywały również dni, gdy podążałam za nią w kierunku ciszy. Ciszy, w której wybrzmiewały rzeczy wcześniej pragnące zagłuszenia. Myśli, które czekały na przestrzeń i emocji, które nie miały prawa głosu.


poniedziałek, 21 lipca 2025

"Strażniczka feniksa" - S. A. MacLean

18:30:00 0 Comments

W ostatnim czasie coraz częściej łapię się na tym, jak trudno jest mi określić swój gust czytelniczy. Do jeszcze niedawna sądziłam, że do szczęścia wystarczy mi dobry romans albo powieść obyczajowa, jednak okazało się, że to nie do końca to, czego szukam. Bliżej mi do historii, które wymykają się ramom gatunkowym, łączą emocje, z tym co nieoczywiste, mroczne, ale i fantastyczne. Styl literatury pięknej, z dynamiką thrillera, napięciem kryminału, a nawet magią fantasy, czy światem science fiction. I choć “Strażniczka feniksa” nie wpisuje się w to, ma w sobie coś kojącego. Zamiast zaskakiwać formą, otula treścią – dając spokój, ciepło i potrzebę zatrzymania się na chwilę.




Tytuł: Strażniczka feniksa


Autor: S. A. MacLean


Data wydania: 07.05.2025


Wydawnictwo: StoryLight


Liczba stron: 480


Moja ocena: 7/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Co może się zdarzyć w zoo pełnym mitycznych stworzeń? 


WITAJCIE W ZOO SAN TAMCULO, DOMU MAGICZNYCH ZWIERZĄT! 


Aila przez całe życie marzyła o ratowaniu feniksów.  Zarywała noce, aby ukończyć studia na znanym z zaciekłej konkurencji wydziale ochrony środowiska. Nie było łatwo: zaliczyła kilka nieudanych romansów i musiała się mierzyć z lękiem społecznym, a także ze swoją rywalką: nieznośnie piękną irytująco błyskotliwą Lucianą.  Jakimś cudem jej się udało. Dostała wymarzoną pracę opiekunki feniksów w znanym na całym świecie zoo w San Tamculo. Ma tu do wypełnienia poważną misję: musi ocalić od wyginięcia zagrożony gatunek feniksa silimalskiego. 

Wymaga to jedynie poradzenia sobie z trzema fundamentalnymi problemami: 

1. Aila nie potrafi zachowywać się racjonalnie w obecności Connora, czarującego opiekuna smoków.

2. Jej plany reaktywacji programu rozmnażania feniksów torpeduje atak kłusowników na sąsiednie zoo.

3. Najlepiej by było, gdyby sprzymierzyła się z lokalną gwiazdą, uwielbianą przez wszystkich opiekunką gryfów, prowadzącą pokazy w najpopularnieszej sekcji zoo…

…tak, chodzi oczywiście o Lucianę. 



Historia Aili to jedna z tych, które czyta się powoli, jednak z ogromną lekkością i zaangażowaniem. Akcja historii jest wyjątkowo powolna, co można uznać za minus, jednak w otoczeniu, które skupia się na innych aspektach powieści, jest to ciekawy zabieg, zamiast budowania napięcia, skupiamy się na tym co prozaiczne, emocjach, bohaterce i odkrywaniu świata przedstawionego.



Właśnie to pozwala lepiej poznać Ailę, która od samego początku wyróżnia się jasno wyznaczonym celem. Skupiona na marzeniach i dążeniu do nich, zatraca się w realizacji ich, często ignorując ludzi i wydarzenia dookoła. To sprawiło, że w jakiś sposób mogłam utożsamić się z nią, spojrzeć na to z boku i dać sobie szansę na doznanie tego nie tylko w aspekcie osoby, której zachowanie było podobne, ale również w formie obserwatora. Poza tym Ailia konsekwentnie trwa przy swoim, nie próbuje przypodobać się otoczeniu, nie udaje kogoś, kim nie jest.



Warto też wspomnieć o świecie przedstawionym, wykreowanym z niezwykłą dbałością o detale i atmosferę oraz również to, jak autorka stara się oddać klimat miejsc przepełnionych magią. Smoki, feniksy, gryfy, jednorożce czy krakeny zostały opisane w sposób bardzo namacalny, co tylko dodaje wyjątkowości historii. Co też ważne, nie stanowią one jedynie tła dla wydarzeń, a są wręcz ich bohaterami, dzięki temu trudno traktować je jedynie jako element fantastyki. Każde z tych stworzeń ma swój charakter, emocje i świadomość, a ich obecność niesie za sobą znaczenie.



W tym wszystkim pojawia się temat ochrony przyrody i zagrożonych gatunków. Nie jest on ani nachalny, ani moralizujący a tym bardziej nienarzucający przesłanie jednak stanowi dobre uzupełnienie historii i nadanie jej głębi.



Podsumowując, uważam “Strażniczka feniksa” autorstwa S.A.Maclean za dobrą, cozy fantastykę, pełną ciepła i magi, nie potrzebującą zwrotów akcji, by przyciągnąć uwagę. Zachwyca prostotą, lekkością narracji i spokojnym tempem, które nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak dla mnie stanowiło idealną okazję, by zwolnić i skupić się na tu i teraz.  I choć nie była to książka, której szukałam, okazała się dokładnie tą, której potrzebowałam.