Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 5/10. Pokaż wszystkie posty

sobota, 23 sierpnia 2025

"Our Perfect Forever. Historie nieopowiedziane" - Marta Łabęcka

12:00:00 0 Comments

Jeśli chodzi o dodatki do serii, żyją we mnie dwa wilki. Jeden, który uważa, że powrót do znanych i uwielbianych bohaterów to coś super, tym bardziej gdy stanowi on uzupełnienie pewnych wydarzeń. Z kolei drugi uważa, że o ile sama ich idea jest okej, tak wielokrotnie są one niepotrzebne i nie wnoszą nic do historii. Końcowo wszystko i tak zależy od tego, czy autor rozwija świat przedstawiony, czy jest to jedynie przedłużenie serii, mające podtrzymać zainteresowanie.




Tytuł: Our Perfect Forever.
Historie nieopowiedziane

Autor: Wiktoria Sroka

Data wydania: 26.02.2025

Wydawnictwo: BeYa

Liczba stron: 296

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: WIktoria Sroka




Przyjaźń, która miała się skończyć po roku, a przerodziła się w relację silniejszą niż więzy krwi.


Rodzina, którą sami wybrali, by wspólnie iść przez życie, uczyć się dorosłości i popełniać błędy. Flaw(less) opowiedziała Wam ich historię, All of Your Flaws przypomniała przeszłość, a Despite Your (im)perfections zamknęła opowieść o nich, wieńcząc ją dotrzymaniem złożonej obietnicy. Teraz nadszedł czas, by poznać historie dotąd nieopowiedziane. Dzieciaki z Moreton powracają po raz ostatni, by zabrać Was w podróż drogą wspomnień ze wszystkich okresów ich (nie)idealnego życia.


Our Perfect Forever to podsumowanie znanych Wam już wydarzeń, wzbogacone o notki od autorki, pełne sentymentalnych przemyśleń i sekretów powstawania trylogii. To ostatnie spotkanie z bohaterami, których pokochaliście. A przede wszystkim prezent dla Was – Czytelniczek i Czytelników FLAWSów.



W przypadku książki Marty Łabęckiej obawiałam się wielu aspektów, choć najbardziej tego, że historia, którą czytałam 3 lata temu i którą tak dobrze zapamiętałam, teraz nie okaże się tak cudowna, a powrót do bohaterów zamiast usłany radością, stanie się powodem do rozczarowania. Zaraz za tym, jako kolejna obawa objawiło się to, czy po takim czasie sama autorka na nowo odda klimat dzieciaków z Moreton, tak zagubionych i próbujących być najlepszymi wersjami siebie. 



Niestety szybko okazało się, że część moich obaw nie była bezpodstawna. Bo o ile początek napawał mnie ogromną nadzieję, że poczuję tę samą magie Moreton i powrócą znajome emocje, towarzyszące całej serii. Tak z każdą stroną, coraz bardziej ten ślad zacierał się, bohaterowie zaczęli tracić swój urok, fabuła nie angażowała tak bardzo jak kiedyś i to, co znajome, nagle przestało takie być. 



Jedynym znajomym aspektem i wciąż równie pozytywnym jest styl pisania autorki. Nie ukrywam swoją przygodę z twórczością autorki skończyłam na serii Flaw(less) przez co, a może raczej dzięki temu czytając dodatek, zaskoczyłam się tym, jak zmienił się sposób pisania autorki, choć nie na tyle, bym nie poczuła się jak wtedy, gdy ze łzami w oczach, czytałam każdą z trzech części. To on sprawił, że mimo zastrzeżeń wobec samej treści, wciąż odnajdywałam coś, co przyciągało mnie do dalszego czytania i choć pod względem fabularnym książka ta nie dorówna temu, co pamiętam z trylogii to właśnie język i sposób poprowadzenia narracji, przypomniał mi, dlaczego tak mocno przepadłam we wcześniejszych losach bohaterów.



Nie ukrywam również, że samo to, że choć na chwilę mogłam powrócić do losów bohaterów, było przyjemnym doświadczeniem, tym bardziej że oprócz zwykłych rozdziałów pojawiają się wstawki od autorki. Jednak zabrakło mi w tym elementów, które uzupełniłyby ich losy o coś nowego, coś, co wcześniej dla czytelnika nie było oczywiste. Coś, co nie miało jak być domysłem dla odbiorców, a stałoby się realny rozwinięciem.  Zamiast tego miałam poczucie, że wiele fragmentów to jedynie powtórka tego, co już znam, jedynie w nieco innej formie. O ile chwilami dawało to przyjemne poczucie znajomości i nostalgii, to równie szybko przyszło rozczarowanie.



“Our Perfect Forever. Historie nieopowiedziane” autorstwa Marty Łabęckiej to dodatek, który na pewno przez spore grono osób był bardzo wyczekiwany i równie wielu osobom spodoba on się. W moim przypadku nie do końca odpowiada mi to jaką formę uzupełnienia historii on prezentuje. Sięgając po coś takiego, liczę na coś więcej, coś, co nie stanowi jedynie powrotu do znanej historii, ale również poszerza  ją o nową perspektywę, która wcześniej dla czytelnika była czymś nieznanym. Tutaj zabrakło mi tego poczucia, że mogę odkryć w bohaterach coś nowego. Końcowo więc choć sam powrót jak już wspominałam, był w pewien sposób przyjemny, to pozostawił on również niedosyt i wrażenie, że mogło to wyglądać zupełnie inaczej.



Our Perfect Forever. Historie nieopowiedziane" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…



wtorek, 5 sierpnia 2025

"Star Bringer" - Nina Croft, Tracy Wolff

18:00:00 0 Comments

Niestety, mimo naprawdę dobrego pomysłu, zabrakło mi czegoś w tej historii. Pierwszym co przyszło mi do głowy po skończeniu czytania to, że szkoda potencjału, który nie został wykorzystany nawet w połowie. Oprócz tego zabrakło również wielu innych elementów, jak chociażby konsekwencja w prowadzeniu historii.




Tytuł: Star Bringer

Autor: Tracy Wolff, Nina Croft

Data wydania: 23.04.2025

Wydawnictwo: StoryLight

Liczba stron: 664

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Siedmioro nieznajomych. Jeden skradziony statek kosmiczny. I cały wszechświat na głowie…

Słońce umiera… i to cholernie szybko. Czasu jest coraz mniej, a jedyną nadzieją Dziewięciu Planet na przetrwanie pozostaje stacja badawcza i strzeżony w niej artefakt Obcych.  Więc to doprawdy słabe, gdy pewien dupek, który ma wszechświat gdzieś, wysadza tę stację w powietrze… z tobą na jej pokładzie. Masz wybór: śmierć w płomieniach albo kradzież latającego kawałka kosmicznego złomu. Wybierasz zdezelowany statek i wraz z siedmiorgiem nieznajomych i ich niebezpiecznymi sekretami zostajesz zamknięty w jego wnętrzu. Kogo my tu mamy?… Księżniczkę, kapłankę, strażnika, więźniarkę, oszusta, kretyna i dupka, który niby za nas wszystkich odpowiada. A teraz z jakiegoś powodu każda frakcja w galaktyce zaczyna polować na nasz statek, od Siostrzeństwa po Korporację. Nawet rebelianci dołączyli do zabawy. Jeśli tylko przestaniemy pić, kłócić się i pieprzyć… to może wtedy uda się nam uciec im wszystkim i uratować ten cholerny wszechświat… Może. Tak: okazuje się, że od umierającej gwiazdy do zbawienia nasz świat dzieli siedmioro totalnych wykolejeńców…

Znaczy: bohaterów.


Niestety, mimo naprawdę dobrego pomysłu, zabrakło mi czegoś w tej historii. Pierwszym co przyszło mi do głowy po skończeniu czytania to, że szkoda potencjału, który nie został wykorzystany nawet w połowie. Oprócz tego zabrakło również wielu innych elementów, jak chociażby konsekwencja w prowadzeniu historii. 


Sporym minusem jest poświecenie małej ilości czasu na prezentowany świat. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się być ciekawym elementem historii z galaktycznymi konfliktami, zróżnicowanymi rasami i politycznym napięciem, z czasem przestaje odgrywać jakąkolwiek większą rolę. Za to zaczyna istnieć gdzieś w tle. W rezultacie odbiorca przestaje się nim interesować i automatycznie kieruje uwagę na inne aspekty opowieści, które niestety, ale często okazują się być przewidywalnymi schematami relacji. 


Również styl narracji, nie należy do tych dobrych, bo choć jest lekki to język i dialogi przesycone są wulgaryzmami, wielokrotnie zupełnie niepotrzebnymi. Pojawiają się bez kontekstu, czy jakiegokolwiek sensownego uzasadnienia, byle po prostu były, jak by to miało nadać powieści charakter bardziej młodzieżowy. Zamiast dodawać charakteru postaciom czy budować napięcie, stają się męczącym powtórzeniem i niepotrzebnym elementem, który wybija z rytmu lektury. 


Na plus za to jest kreacja bohaterów, pomimo tak dużej ilość są różnorodni i barwni, ich decyzje bywają impulsywne i niezrozumiałe, jednak dalej wpisuje się w to, że mają jakieś charaktery, a nie są nijacy. Niestety w tym wszystkim, pojawiają się również niedopracowane elementy takie jak to, że niektóre wątki czy konflikty zostały potraktowane po macoszemu, a część relacji urwano zbyt nagle. Mimo to nie można im odmówić wpływu na tempo i kierunek akcji.


Podsumowując “Star Bringer” autorstwa Niny Croft i Tracy Wolff to historia, której potencjał nie został wykorzystany. Ma swoje gorsze elementy, jak i lepsze, niektóre są gdzieś pośrodku przez niedopracowanie. I gdyby popracować nad nimi, to byłaby serio dobra historia. Niestety, efekt końcowy jest inny. Na pewno znajdzie ona swoich fanów, dla których będzie to lekka i przyjemna podróż w kosmos. Ja jednak czuję niedosyt i żal, że tak dobrze zapowiadająca się historia okazała się przeciętna.


poniedziałek, 4 sierpnia 2025

"Kolonia" - Max Kidruk

12:30:00 0 Comments

Moją słabością od zawsze jest gatunek science ficion, który lubię nie tylko za wizje świata i przyszłości, ale za to, że stawia wiele pytań nad ludzką egzystencją, postępem i granicami moralnymi. To właśnie ta zdolność do zadawania trudnych pytań i umieszczania ich w niecodziennych realiach sprawia, że po ten gatunek sięgam z ogromnym entuzjazmem.




Tytuł: Kolonia

Autor: Max Kidruk

Data wydania: 18.06.2025

Wydawnictwo: Insignis

Liczba stron: 1096

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Rok 2141. 

Ludzkość na Ziemi nie otrząsnęła się jeszcze po clodis – największej pandemii od półwiecza – kiedy pojawia się nowy patogen, który infekuje wyłącznie kobiety w ciąży. Grupa immunologów stara się rozpoznać jego naturę oraz znaleźć możliwe powiązania z rejestrowanymi od jakiegoś czasu na całej planecie wyrzutami neutrin. Tymczasem populacja Kolonii marsjańskich przekracza sto tysięcy mieszkańców; aż jedna trzecia z nich urodziła się już na Czerwonej Planecie. Jednak to nie oni zajmują najlepsze posady w zaawansowanej technologicznie gospodarce Marsa i politycznych strukturach: przegrywają z ziemskimi superspecjalistami i są zmuszani do ciężkiej, niemal niewolniczej harówki, wykonując fizyczną, niewymagającą kwalifikacji pracę. Cierpliwość urodzonych na Marsie powoli się kończy, z roku na rok coraz bardziej pragną zmian, lecz nie zdają sobie sprawy z tego, że transformacja, o której marzą, może położyć kres istnieniu Kolonii… Czy budowana od niemal stu lat społeczność marsjańska zadrży w posadach od eksplodującej rewolucji? Kolonia z przerażającą wręcz wiarygodnością kreśli nie tylko obraz wielokulturowej, międzynarodowej społeczności marsjańskiej i nieustannych tarć w jej wnętrzu, ale także ponurą wizję Ziemi – planety, która wciąż jeszcze jest naszym domem. Historia opowiedziana z perspektywy kilkunastu zapadających w pamięć bohaterów – zarówno Ziemian, jak i kolonizatorów – prowadzi czytelnika przez swoje meandry i odkrywa punkty styku w najmniej oczekiwanych momentach. Zmusza przy tym do głębszej refleksji o geopolitycznej przyszłości Ziemi, o nadchodzącej możliwej katastrofie ekologicznej, o mocarstwach pod rządami szaleńców oraz o tym, czy ekspansja ludzkości i podbój kosmosu rzeczywiście staną się naszą jedyną nadzieją.


Stąd też sięgnięcie po “Kolonię” autorstwa Maxa Kidruka uznałam za konieczność. Zainteresowała mnie nie tylko akcją toczącą się na Marsie i trudnych tam warunkach, ale również zapowiedzią bardziej ambitnej, złożonej opowieści. Liczyłam na mocną, przemyślaną historię, która połączy ze sobą napięcie i refleksję, dając mi coś więcej niż tylko kolejny „kosmiczny thriller”. Niestety, choć niektóre elementy faktycznie zasługują na uznanie, to całościowo powieść pozostawiła mnie z dość sporym rozczarowaniem.


Sam koncept ma ogromny potencjał, zwłaszcza jeśli chodzi o dwutorowość akcji, gdzie z jednej strony dostajemy obraz życia na Marsie i tamtejszych problemów, z drugiej historia ludzi na Ziemi, którzy mierzą się z trudną do identyfikacji chorobą. Niestety jego realizacja, okazała się już mniej ciekawa. Na samym początku mamy do czynienia z dość ciekawym stylem autora, który, choć nie powala, pozwala wciągnąć się w świat przedstawiony. Jednak im więcej poznawałam historii, tym bardziej dawały mi się we znaki liczne i rozbudowane opisy, które wielokrotnie przypominały zapychacze, a nie istotne elementy fabuły, dodatkowo sprawiały, że jeszcze szybciej rozpraszałam się, mając potem problem w ponowne zaangażowanie się w fabułę. Zamiast dynamicznej, angażującej historii, czytałam momentami coś bliższego raportowi technicznemu czy rozdziałowi podręcznika. Przez to coś, co początkowo było atutem, zaczęło działać na niekorzyść. 


Niestety sporym minusem całości są również bohaterowie. Choć ich liczba nie jest duża, to paradoksalnie czułam, jakby było ich zbyt wielu, gubiłam się w tym, kto jest kim, gdzie, jakie ma powiązania i za co jest odpowiedzialny. Co niesie za sobą również to, że w mojej opinii są oni nijacy, trudni do odróżnienia, a tym bardziej do zapamiętania nie tylko jako osobne jednostki, ale również w grupach, miałabym problem określić ich umiejscowienie. A to z kolei odbiło się w znaczący sposób na obiorze historii, bo o ile na opisy, jestem jeszcze w stanie przymknąć oko, tak tutaj, mając do czynienia już z dwoma dość znaczącymi słabszymi elementami, ciężko było mi się zaangażować w fabułę. Zamiast poczuć się, jakbym sama towarzyszyłam bohaterom, czułam, że jestem jedynie biernym obserwatorem, który notuje kolejne zdarzenia, ale nie czuje ich prawdziwej wagi. Nawet momenty, które powinny być przełomowe, nie wywołały u mnie większej reakcji.


Podsumowując “Kolonia” autorstwa Maxa Kidruka to historia, która na pewno znajdzie swoich fanów, zwłaszcza wśród osób lubiących bardziej techniczne podejście do science fiction i mniej emocji. Dla mnie niestety jest to spore rozczarowane. Mimo ciekawego konceptu i potencjału, który niewątpliwie tkwi w samej fabule, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Styl pisania momentami staje się nużący przez nadmiar opisów i technicznych szczegółów, które nie zawsze są potrzebne i często spowalniają tempo akcji. Brak równowagi między aspektem naukowym a emocjonalnym sprawia, że trudno było mi się zaangażować w losy bohaterów i przeżywać ich problemy. Bohaterowie, którzy są nijacy i dwutorowa narracja, która choć ciekawa, w teorii nie została poprowadzona w sposób spójny i angażujący, co jeszcze bardziej utrudniało pełne zanurzenie się w świat przedstawiony. Dla mnie niestety była to lektura wymagająca cierpliwości i daleka od satysfakcji, jakiej oczekiwałam po tak obiecującym tytule.

czwartek, 24 lipca 2025

"Nigdy Cię nie opuściłem" - Kamila Wiśniewska

17:30:00 0 Comments

Od chwili, gdy po raz pierwszy natknęłam się na zapowiedź “Nigdy cię nie opuściłem” wiedziałam, że koniec końców tytuł ten wyląduje na mojej liście do przeczytania, a, jako że zainteresował nie tylko opisem, ale również tytułem i obietnicą poruszającej historii, stało się to szybciej niż przypuszczałam. Liczyłam na opowieść intymną, pełną emocji, skupioną na relacjach i nieoczywistych wyborach bohaterów. Gdy w końcu miałam okazję ją przeczytać, podeszłam do lektury z dużą ciekawością i nadzieją na literackie przeżycie.




Tytuł: Nigdy cię nie opuściłem

Autor: Kamila Wiśniewska

Data wydania: 04.02.2025

Wydawnictwo: Editio Red

Liczba stron: 312

Moja ocena: 5/10

Autor recenzji: Wiktoria Sroka




Słodko-gorzki smak dawnej miłości

Ava Bennet i Brayson Black kochali się na zabój i planowali wspólne życie. Choć byli jeszcze bardzo młodzi, oboje wiedzieli, że są sobie przeznaczeni i chcą już zawsze być razem. Los miał jednak inne plany. Zmusił Braysona do wyjazdu z Londynu. Ava została sama. Minęły lata. Mimo że rozstanie pozostawiło w jej duszy niezatarty ślad, Ava się z tego podniosła. Rozwinęła karierę realizując się zawodowo jako wzięta architektka. Jej nowe zlecenie wiąże się z wyjazdem do Włoch. Ma tam zaprojektować dom dla tajemniczego, bardzo wpływowego człowieka. I tak Brayson Black ponownie wkracza do życia Avy Bennet. Chce ją odzyskać i udowodnić, że traktuje poważnie składane sobie wzajemnie obietnice. Wszystko się jednak komplikuje, kiedy na scenę budzącej się na nowo miłości wkracza pewien mały chłopczyk… Czy w sercu Avy będzie jeszcze miejsce dla Braysona?


Oczekiwania te nie wynikały wyłącznie z ciekawych zapowiedzi, ale również początkowo bardzo dobry opinii oraz potrzeby znalezienia historii, która opowie o uczuciach w sposób cichy i nieprzesadzony, bez wielkich dramatów czasem zawartych na siłę. Miałam nadzieję na opowieść subtelną, ale zostawiającą ślad – historię, do której wraca się myślami. Z tym większym zainteresowaniem przyglądałam się każdej scenie i temu, w jaki sposób autorka buduje opowiadaną rzeczywistość.


Sporym plusem już na samego początku jest styl pisania autorki, lekki i płynny, dzięki czemu łatwo wciągnąć się w historię, jednak nie na tyle angażujący, by po odłożeniu wracać do niej myślami. Choć fabularnie nie wszystko współgra, pod względem tego jak została napisana, jest to przyjemna historia. Równie dobre jest operowanie przez autorkę emocjami, subtelnie i nieprzesadnie, dzięki czemu zdarzyło mi się nawet parę razy, że łezka samoistnie poleciała.


Niestety gorzej wypada już sama fabuła, mamy tutaj wiele wątków, które pozornie wydają się istotne, jednak zostają jedynie zarysowane i porzucone.  Brakuje wyraźnych punktów kulminacyjnych, a tempo narracji sprawia, że niektóre sceny mijają bez większego znaczenia. Zabrakło wyraźnej osi narracyjnej, która spajałaby wszystkie elementy w spójną całość. W efekcie czytelnik zamiast stopniowego zanurzania się w opowieść, raczej przeskakuje po powierzchni kolejnych zdarzeń, próbując odnaleźć ich sens i wzajemne powiązania. Warto podkreślić, że poszczególne elementy mają potencjał, jednak brakuje w nich dopracowania. Efekt końcowy przypomina szkic czegoś większego, co mogło się wydarzyć, ale pozostało na etapie dobrej intencji.


Na minus wypada również kreacja bohaterów, na przód wysuwa się pod tym względem Ava, której brak jakichkolwiek spójności, jej charakter nijak ma się do tego, jakie decyzje podejmuje, przez co wypadają one bardzo niezrozumiale. W jednej scenie zachowuje się dojrzale i refleksyjnie, by chwilę później działać impulsywnie i bez wyraźnej motywacji. Jej emocje i reakcje wydają się oderwane od sytuacji, w których się znajduje, dając wydźwięk, jakby były nakreślone na siłę, a nie wynikały z naturalnego rozwoju postaci.


Nie lepiej wypada Brayson, którego obecność w historii, choć wyraźna to mało angażująca. Potencjał, jaki jego postać ma bez bycia jednym z bardziej wpływowych bohaterów na fabułę, nie został w żadnym stopniu wykorzystany, a jego kreacja spłycona do bycia wspaniałym facetem, bo przecież wrócił do byłej dziewczyny i zaakceptował fakt, że ma syna. Ta sytuacja idealnie obrazuje jak powierzchownie zostały przedstawione jego decyzje i to, że zamiast bohatera z własną historią i wątpliwościami dostajemy symbol “dobrego mężczyzny”.


Bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, iż najciekawszą i najlepiej wykreowaną postacią w całej historii jest Liam, choć i przy nim nie obyłoby się bez faux pas. Choć jest trzyletnim dzieckiem, często jego zachowania są zbyt dojrzałe, świadome i elokwentne co zabiera jego postaci bycie po prostu dzieckiem. To samo tyczy jego wypowiedzi i przemyśleń, które brzmią jak słowa dorosłego uwięzionego w ciele dziecka. Pomimo tego budzi on sympatię i wnosi do historii jakiekolwiek uczucia, czego nie udało się dokonać żadnej innej postaci.


Pora na wspomnienie o bardzo ważnym dla mnie aspekcie, którego nie mogę pominąć. Mimo zachęcającego opisu, przykuwającej wzrok okładce, czy zachwytów innych, książka ta jest nieodpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia, sięgając po nią, pamiętajcie o tym.


Podsumowując “Nigdy cię nie opuściłem” autorstwa Kamilii Wiśniewskiej to książka, którą najtrafniej można opisać mówiąc jako o niewykorzystanym potencjalne pod każdym względem. Choć styl pisania autorki zasługuje na uznanie i sprawia, że lektura jest lekka i przyjemna, to niestety fabularny chaos i niewiarygodna kreacja bohaterów znacząco obniżają odbiór całości. Zbyt wiele porzuconych wątków i powierzchowne potraktowanie ważnych tematów sprawiają, że historia zamiast angażować, pozostawia czytelnika z poczuciem niedosytu. Mimo to, dobrze wykreowany Liam i kilka emocjonalnych momentów stanowią małe przebłyski tej opowieści. Dla mnie to książka ze zmarnowanym potencjałem – nie zła, ale też daleka od wyjątkowej. 



Nigdy Cię nie opuściłem" ze strony wydawnictwa editio.pl Sprawdźcie też inne bestsellery wydawnictwa…



piątek, 13 czerwca 2025

"Między zobowiązaniem a zdradą" - Shain Rose

12:00:00 0 Comments

 Rozwój mediów znacząco wpłynął na rynek książek, dzięki niemu i znaczeniu Tik Toka w naszym życiu, coraz częściej spotykamy się z tym, że wystarczy kilkusekundowy filmik z dramatycznym cytatem, urywkiem emocjonalnej sceny lub estetycznym kadrem z okładką, by napędzić zainteresowanie wokół danego tytułu. Historie promowane przez BookTok żyją w swoim osobnym “ekosystemie”, najczęściej do tego grona trafiają opowieści emocjonalne, przerysowane, ale i pełne napięcia i zwrotów akcji, które mają trafić prosto w serce czytelnika. Ta specyfika ma swoje plusy – popularność tytułów rośnie błyskawicznie, ale i minusy – nie każda „sensacja” okazuje się rzeczywiście warta zachwytu.




Tytuł: Między zobowiązaniem a zdradą


Autor: Shain Rose


Data wydania: 27.05.2025


Wydawnictwo: Zysk i S-ka


Liczba stron: 448


Moja ocena: 5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Wspólnik mojego ojca zrobi wszystko dla imperium, które razem zbudowali... Gotowy jest nawet mnie poślubić


Declan Hardy, obiekt kobiecych westchnień, miliarder i były gwiazdor NFL, jest moim całkowitym przeciwieństwem. Rządzi, gdy ja współpracuję. Jest spontaniczny, gdy ja działam rozważnie. Głośny, kiedy ja milczę. Jedyne, co nas łączy, to fakt, że nasze nazwiska znalazły się w testamencie mojego ojca. On odziedziczy imperium fitnessu i hotelarstwa, a ja zachowam to, co jest dla mnie najcenniejsze. Z zastrzeżeniem, że go poślubię – na określonych warunkach. Rok fałszywego małżeństwa. Rok wspólnego mieszkania. Rok udawania, że pasuję do jego luksusowego stylu życia. Ale warunki nigdy nie są takie proste. Zwłaszcza gdy nie wiem, czy jego pocałunki są udawane, czy to ja udaję, kiedy je odwzajemniam. A gdy pojawia się coraz więcej warunków, staje się jasne, że istnieje cienka granica między zobowiązaniem a zdradą... i żadne z nas nie wie, gdzie ta granica przebiega.



”Między zobowiązaniem a zdradą” jest jedną z książek, które na Tik Toku są promowane hasłami wzbudzającymi konieczność poznania historii i przekonania się na własnej skórze, jak wypada na tle innych. Ulegając medialnej presji, zdecydowałam sama sprawdzić, czy historia Declana i Everly jest tak dobra jak o niej mówią.



Początkowo było naprawdę bardzo obiecująco, już od samego początku zostajemy wciągnięci w wir wydarzeń, narastający konflikt i dość skomplikowaną relację między głównymi bohaterami. Niestety im więcej czytałam, tym coraz bardziej zaczynałam się rozczarowywać, kolejne kroki bohaterów stawały się coraz bardziej przewidywalne, a przy tym niezwykle irytujące. To co, początkowo zachwycało mnie w tej historii najbardziej, końcowo stało się jednym z elementów, który wpłynął na końcową poprawę oceny. 



Największym rozczarowaniem są bohaterowie i ich kreacja. Declan okazał się aż nazbyt schematyczny, zamknięty w sobie, z wieloma tajemnicami i skorupą twardziela dodatkowo aż do przesady zostaje podkreślony aspekt, o tym, jak to nie znosi sprzeciwu.Everiy, która miała być silną i niezależną bohaterką, szybko uległa presji Declana. Choć początkowo prezentowała się jako postać z charakterem, w miarę rozwoju fabuły jej działania stawały się coraz mniej spójne, a motywacje – powierzchowne. Zabrakło jej wewnętrznej konsekwencji, przez co trudno było mi się z nią utożsamić czy naprawdę jej kibicować. Sam rozwój relacji pomiędzy nimi nie przemawia do mnie i według mnie jest najsłabszym elementem historii.



Elementem, który wzbudza we mnie mieszane uczucia, jest styl pisania. Z jednej strony bardzo przyjemny, z dialogami, które nie są wymuszone, z drugiej zaś pojawiają się fragmenty, w których autorka, próbuje wprost przekazać, to co wydarzyło się mimo tego, że opisy trafie to oddają i takie dopowiedzenia są zupełnie niepotrzebne. 



Podsumowując “Między zobowiązaniem a zdradą” autorstwa Shain Rose to książka, która zapowiadała się bardzo dobrze i na początku taka była, z czasem jednak traci “to coś”, co na początku skrada serce czytelników. Co warto zaznaczyć, nie jest to zła historia, miewa swoje lepsze i gorsze momenty, przez co jest po prostu poprawna. U mnie ten tytuł  raczej nie zostaje w pamięci na długo, choć całkiem możliwe, że znajdzie swoich  odbiorców szczególnie wśród fanów TikTokowych rekomendacji.


piątek, 26 kwietnia 2024

"Galeria Snów DallenGuta" - Lee MiYe

00:00:00 0 Comments

Cokolwiek was ogranicza ... czy to miejsce, czas, czy wada fizyczna taka jak moja... proszę, nie skupiajcie się na tych rzeczach. Zamiast tego skoncentrujcie się na znalezieniu czegoś, co przyniesie wam wolność.




Tytuł: Galeria Snów DallenGuta

Autor: Lee MiYe


Data wydania: 27.03.2024


Wydawnictwo: Mova


Liczba stron: 272


Moja ocena: 5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka




We śnie wszystko jest możliwe. Jedzmy dobrze, śpijmy dobrze i miejmy słodkie sny!

Rodzinne miasto Penny słynęło z lokalnych produktów związanych ze snami i bogaciło się na ich sprzedaży. Ludzie chodzili tam w szlafrokach i piżamach, bez butów, w samych skarpetach, gotowi zasnąć w każdym momencie. Praca w Galerii Snów DallerGuta była czymś bardzo pożądanym przez młodych z miasteczka, także przez Penny. Kusiły ją nie tylko pensja i nagrody w postaci darmowych snów, ale też sam zaszczyt pracy u boku sławnego DallerGuta. Kiedy udaje jej się pomyślnie przejść rozmowę kwalifikacyjną i zaintrygować swoimi spostrzeżeniami przyszłego szefa, jest szczęśliwa. Dzięki pracy w Galerii Snów dowie się, że snom jest czasem bliżej do rzeczywistości, niż jej się wydawało. Będzie rozmyślać o tym, dlaczego ludzie śpią i śnią. Okaże się, że sen po przebudzeniu wcale nie musi się skończyć.

Już pierwszego dnia ktoś jednak kradnie butelkę z bardzo kosztowną zawartością… Czy Penny uda się dociec, dlaczego ludzie śpią i śnią? Czy złodziej zostanie ukaranych za swoją zuchwałość?



Miłość zaczyna się wtedy, gdy zdajecie sobie sprawę, że kogoś lubisz, niezależnie od tego, czy kończy się to miłością nieodwzajemnioną, czy miłością między dwojgiem ludzi.



W ostatnich latach literatura koreańska zdobywa coraz większą popularność na arenie międzynarodowej, przyciągając czytelników swoją wyjątkową głębią, bogactwem kulturowym i niezwykłymi historiami. Wpływ koreańskiej kultury, zarówno tradycyjnej, jak i nowoczesnej, przyciąga uwagę czytelników, którzy poszukują czegoś wyjątkowego i oryginalnego, a tak się składa, że miałam okazję przeczytać historię, którą bez wahania można nazwać oryginalną - “Galeria snów DallerGuta”. Już sam tytuł jest bardzo wymowny co do treści zawartej, także nie zdziwię Was tym, że jest ona o Galerii snów DallerGuta i samych snach, które pełnią ważną rolę w życiu bohaterów. Po wielu pozytywnych opiniach nie mogłam przejść obok książki, która ma bardzo ciekawy koncept, a dodatkowo jest czymś innym w świecie wydawniczym. Porusza dogłębnie temat snów, ich powstawania, kupna i płacenia za nie emocjami, jaki dany sen wywołał. Rzecz tak normalna i prozaiczna, a jednak Lee MiYe sprawia, że staje się to wyjątkowe i magiczne w jakiś sposób. I o ile samo to zachwyciło mnie, niestety pozostałe aspekty książki zniechęcały mnie do niej coraz bardziej. Zacznijmy od kwestii, która rzuciła mi się jako pierwsza w oczy, stanowiąc tym samym największe rozczarowanie, mianowicie prolog. Osobiście uważam, że czasem potrafi oni najwięcej powiedzieć o danej historii, stanowiąc tym samym jej najważniejszy element. W tym przypadku mamy do czynienia z dość długim prologiem, który nie zaciekawił mnie, stwierdziłabym wręcz, że wynudził mnie okropnie, dodatkowo to w nim po raz pierwszy spotykamy się z powierzchownością autorki. Dostajemy bardzo wiele informacji, jednak żadna z nich nie jest pogłębiana, czy to na początku, czy w późniejszej części. Innym przypadkiem, w którym po raz kolejny spotykamy się z powierzchownością autorki, są historie ludzi, którzy zakupili jakiś sen. Poznając ich i to jak wpłyną on na nich, jest to po pierwsze bardzo krótkie, niedające szansy na poznanie bohatera, ale i jego historii, która wiąże się ze snem, po drugiej bardzo nijaki. Z pozoru stanowi to bardzo ważną część, jednak przez wyżej wspomnianą powierzchowność, gdyby nie było tych historii, nie odczulibyśmy ich braku. Nie obyłoby się również bez wspomnienia o bohaterce, dzięki której mamy możliwość poznania tego jak wygląda sprzedaż od zaplecza - Penny. I choć bardzo chciałabym zachwycać się tym jak wspaniałym uzupełnieniem, są bohaterowie, tak niestety Penny, jest kolejnym przykładem powierzchowności, nad czym ogromnie ubolewam, gdyż jest ona ciekawą postacią: pełną chęci, trochę zbyt roztrzepaną, ale również ogromnie ciepłą, a jednak uwaga, jaką poświęciła jej autorka, nie pozwala nam poznać jej bardziej.



Wszystkie te sny są przyziemne. Ale jeśli sprzedamy je właściwej osobie, mogą się dla niej stać wyjątkowe. Podsumowując, uważam “Galeria Snów DallenGuta” autorstwa Lee MiYe za książkę, która miała ogromny potencjał, by stać się największym pozytywnym zaskoczeniem literackim, jednak nie jestem w stanie przemilczeć tego, jak mało uwagi zostało poświęcone, na aspekty, które budują historie i stanowią jej fundamenty. Choć jak wspomniałam sam koncept jest naprawdę cudowny, te małe brakujące szczegóły przyćmiły blask snów.



"Galeria Snów DallenGuta" z popularnej księgarni internetowej TaniaKsiążka.pl Sprawdźcie też inne bestsellery w księgarni…


sobota, 24 lutego 2024

"Pozwól mi zostać" - Tijan

17:05:00 0 Comments

Tkwi we mnie wiele warstw bólu. Takiego, którego nie potrafię opisać słowami, a pod nim kryje się piekło. Jest krwawe, płonie żywym ogniem. To agonia. Cierpienie. Tortura.




Tytuł: Pozwól mi zostać


Autor: Tijan


Data wydania: 07.02.2024


Wydawnictwo Papierowe Serca


Liczba stron: 406


Moja ocena: 5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka





Myślałam, że zaczynało mi odbijać, ale gdy tego ranka obudziłam się w ramionach  Ryana, poczułam się mniej szalona. Poczułam się trochę lepiej. Poczułam się, jakbym była trochę bardziej cała. Mackenzie w brutalny sposób przekonała się, czym jest depresja. Ta potworna choroba, której objawy tak często skrywają się niezauważone pod sztucznym uśmiechem, odebrała jej najbliższą osobę – siostrę bliźniaczkę. Willow popełniła samobójstwo w dniu ich osiemnastych urodzin, a Mackenzie i jej młodszy brat musieli spędzić najtrudniejszy czas zaraz po jej śmierci u obcych ludzi. To właśnie wtedy dziewczyna poznała Ryana – po tym, jak pomyliła pokoje i wczołgała się do jego łóżka… a on pozwolił jej zostać. Ryan staje się jej bezpieczną przystanią, jedyną osobą, która wydaje się rozumieć, przez co przechodzi. Chłopak wie, jak to jest stracić kogoś, więc wspiera Mackenzie i naprawdę chce być przy niej, zwłaszcza kiedy dziewczyna mimo tragicznych okoliczności musi przetrwać w burzliwym okresie ostatniej klasy liceum. Mac stara się, jak może, by się nie rozpaść… Ale może to właśnie jest jedyny sposób, aby móc zacząć składać się na nowo?



Można zatracić siebie, jeśli zbyt wielu ludzi czegoś od ciebie wymaga.



Gdy po latach przerwy powróciłam do czytania “Pozwól mi zostać” było jedną z pierwszych książek, które pojawiły się na mojej drodze, wtedy miałam okazję przeczytać ją z biblioteki. Jednak tak bardzo zachwyciła mnie, że obiecałam sobie, że jak tylko zmotywuje się do tego, zaopatrzę się w swój egzemplarz. Trwało to parę lat, jednak na horyzoncie pojawił się własny egzemplarz i choć jest on w nowej oprawie graficznej, nie zmieniło to wspomnieć związanych z historią, czy sposobu, w jaki odebrałam ją, mam wręcz wrażenie, że po tych paru latach towarzyszące emocje przybrały na sile, pozwalając poznać tę historię w zupełnie inny sposób. Mimo wszystko nie jestem nią zachwycona, bynajmniej nie tak jak wtedy. Choć historia jest piękna, mam wrażenie, że bardzo powierzchowna, przez co wiele aspektów umyka czytelnikowi. Co do samych bohaterów ich kreacja jest po prostu średnia. Nie robią oni ani wow, ani nie są jacyś bardzo źli. Nie zmienia to jednak moich odczuć względem nich, którym zdecydowanie bliżej ku tym negatywnym. Zacznijmy od najważniejszego aspektu, a mianowicie tego, że autorka posłużyła się schematem (co samo w sobie nie jest złe) jednak w tym wydaniu, nie pasuje to do całości. Mckenzie jest nową uczennicą, która mimo tego jak od samego początku zaznaczone jest, że bardzo trudno nawiązuje znajomości, już po chwili otacza się osobami, które nazywa “przyjaciółmi”. Z jednej strony jej postać jest spokojna, bardzo empatyczna i wycofana, by po chwili stać się całkowitym przeciwieństwem, dzieje się to niezależnie od jacy ludzie ją otaczają, także obecność innych nie ma tutaj znaczenia. Co do Ryana jest on bardzo irytujący, nigdy nie przekreślam bohatera przez jego styl bycia, jednak tutaj zrobiłam to po raz pierwszy, gdyż tak sztucznego bohatera nie zdzierżę, wszystko, co robił, sprawiało wrażenie, robionego z litości i na siłę. Również jego podwójna kreacja nie przemawia do mnie, gdy to z jednej strony mamy do czynienia z golden retrieverem, by zaś za chwilę przekonać się, że wcale taki nie jest. Mam również wiele, ale do relacji Mckenzie i Ryana, która opisywana jest bardzo uczuciowo i momentami namiętnie, jednak jest tylko opisywana, gdyż czytelnik nie odczuwa tej chemii między nimi. I mimo tego, że może wydać się to wielu osobom szczegółem, dla mnie jest to coś, na co zwracam uwagę. Tutaj jednak tego zabrakło, przez co ta namiętność buduje wrażenie, jakby cała relacja opierała się na tym, że Mckenzie szuka kogoś, kto będzie obok niej, kto będzie chciał budować z nią relację, wypełniając tym samym pustkę po siostrze. Stwierdziłabym nawet, że mimo związku między bohaterami jest to relacja typu: zachowujmy się jak w związku, ale nie bądźmy w nim.



Wcze­śniej czu­łam się tak, jakby moje serce zo­sta­ło wy­rwa­ne z pier­si, ale teraz on odło­żył je na miej­sce. Podsumowując, uważam “Pozwól mi zostać” autorstwa Tijan za książkę, która mimo wielu negatywnych aspektów budzi we mnie wiele ciepłych wspomnień, przez co chcąc nie chcąc, nie potrafię wspomnieć o niej w pełni negatywnie. Pomimo że styl pisania autorki ma wiele wad tak samo zresztą jak kreacja bohaterów, dostrzegam w niej wiele rzeczy, przez które młodsze osoby mogą ją pokochać, dlatego warto samemu sięgnąć po nią i wyrobić sobie swoją własną opinię na jej temat.


"Pozwól mi zostać" z popularnej księgarni internetowej TaniaKsiążka.pl Sprawdźcie też inne bestsellery w księgarni…

niedziela, 17 grudnia 2023

"11 papierowych serc" - Kelsey Hartwell

13:00:00 0 Comments

Może zadurzenie bywa jak książka, którą znajdujemy w bibliotece. Najpierw przyciąga cię okładka. Potem próbujesz się dowiedzieć, o czym jest, więc czytasz krótki opis z tyłu. Może mówi on dokładnie to, co chcesz przeczytać, a może okazuje się mało konkretny, przez co wzbudza twoją ciekawość. W obu przypadkach postanawiasz wybrać tę książkę, mimo, że prawie nic o niej nie wiesz, ale czujesz ekscytację na myśl, że jeśli się w niej zatopisz, możliwe, że zapomnisz o całym świecie.



Tytuł: 11 papierowych serc

Autor: Kelsey Hartwell


Data wydania: 25.10.2023


Wydawnictwo: Young


Liczba stron: 288


Moja ocena: 5/10


Autor recenzji: Wiktoria Sroka




1 utraconych tygodni. 11 szans, żeby je odzyskać.
Rok temu: Życie Elli było idealne. Miała cudownych przyjaciół i niesamowitego chłopaka. Wszystko się zmieniło w momencie wypadku samochodowego. Kiedy Ella obudziła się w szpitalu, nie pamiętała ani tragicznego wydarzenia, ani tygodni przed nim. Nie rozumiała też, dlaczego zerwała ze swoim chłopakiem. Teraz: Ella zaczyna otrzymywać papierowe serca od tajemniczego wielbiciela. Ten wie o niej zadziwiająco dużo. Serca zawierają wskazówki mające pomóc dziewczynie przypomnieć sobie życie przed wypadkiem. I zabiorą ją w podróż, której nigdy sobie nie wyobrażała. Podążanie za papierowymi sercami jest najbardziej spontaniczną rzeczą, jaką Ella kiedykolwiek zrobiła… Ale czy znajdzie odpowiedzi na dręczące ją pytania?



Czas wcale nie leczy ran, jak mówi znane powiedzenie - po prostu wspomnienia, o których chcemy zapomnieć, zastępujemy innymi.



Niektóre historie są jak powrót w dobrze znane nam miejsca, do wspomnień, miejsc i ludzi, którzy wtedy nam towarzyszyli. Niektóre historie są jak powrót do przeszłości, od której uciekało się do czasu, gdy okazało się, że zapamiętaliśmy ją dużo gorzej, a patrząc z perspektywy starszych osób, wcale nie była taka straszna. Niektóre historie są jak nasze młodsze wersje, dokładnie tak odbieram “11 papierowych serc” autorstwa Kelsey Hartwell.


Historia Elli jest pierwszą od dawna książką, której ocena wydaje mi się tak ciężka, a najsprawiedliwszym wydaje się wystawienie dwóch różnych. Grupa docelowa książki, czyli osoby w wieku 12-15 lat to grupa, której historia ta na pewno spodoba się. Sama jestem pewna, że gdybym będąc w takim wieku, poznała historię Elli, stałaby się ona moją ulubioną przez to jak przyjemna w odbiorze jest, dodatkowo na tamten moment kreacja bohaterów byłaby idealnie trafiona dla grupy odbiorców historii.


Jako że chcąc nie chcąc nie jestem targetem historii, wiele kwestii nie przemawia do mnie, począwszy od bohaterów, którzy są aż do przesady infantylni przez całą historię, nie ukrywam, przez to nie czytało mi się najprzyjemniej tej historii i wielokrotnie musiałam się zmuszać, by do niej powrócić. Dodatkowo styl pisania autorki, który jest bardzo prosty, nie chcę ująć tego, iż jest ubogi, jednak brakuje mi w nim bardziej rozbudowanego słownictwa.


Sama fabuła jest przyjemna, raz bądź dwa razy zdarzyło mi się zwrócić uwagę na to, iż pewne rzeczy nie zgadzają się z tym co było wcześniej powiedziane, jednak nie odbija się to jakoś znacząco na fabule.



Może serca są jak papier. Kiedy ulegną rozdarciu, już nigdy nie będą idealne.
Podsumowując, uważam ‘11 papierowych serc” autorstwa Kelsey Hartwell za historię, którą warto podarować młodszym czytelnikom, gdyż zdecydowanie im się spodoba, urzekając bohaterami, ale i całą otoczką, jaką buduje autorka. Niestety mi jako starszemu czytelnikowi, który książki z amnezją przerobił bardzo wiele razy jeszcze na początku wattpada, nie do końca podoba się ta historia głównie przez bohaterów, którzy tak jak mówiłam, są bardzo infantylni. Mimo wszystko mam jakiś sentyment do tej historii, przywołała wiele podobnych książek, które czytałam, będąc właśnie w wieku około 12-13 lat, tym samym przypominając o czasach beztroskiego dzieciństwa.


"11 papierowych serc" z popularnej księgarni internetowej TaniaKsiążka.pl Sprawdźcie też inne bestsellery w księgarni…